31 marca w Klinice Grunwaldzkiej w Poznaniu Marek Plawgo przeszedł operację łokcia. Rekordzistę Polski w biegu na 400 m przez płotki czeka teraz kilkutygodniowa rehabilitacja. Plawgo obiecuje jednak, że zdąży się przygotować do MŚ w Berlinie.
Jak trafiłeś do poznańskiej kliniki?
MAREK PLAWGO: Pierwsza diagnoza – w lutym – pokazywała, że czekają mnie 3 miesiące przerwy. Staw miał być otwierany, podobno nie dało się tego załatwić metodą artroskopową. Takie słowa usłyszałem w Warszawie. Później udałem się do Monachium. Tam kiedyś wyleczyli mi stopę, wydawało mi się, że teraz też poradzą sobie z łokciem. I miałem rację. Jednak operacja, którą mi zaproponowano miała kosztować 10 tysięcy euro. Niestety, pojawił się więc problem natury finansowej. A zatem – kontuzja, która na początku wydawała się dość błaha, pociągnęła za sobą poważne konsekwencje. Postanowiłem szukać dalej. Za namową Moniki Pyrek trafiłem do Poznania. To był chyba strzał w dziesiątkę, choć na razie ciężko jeszcze cokolwiek przesądzać. Operacja odbyła się 31 marca. Klinika odpowiedzialna za nią to RehaSport Nie ma jednak swoich stołów operacyjnych, więc skorzystała z sal kliniki Grunwaldzkiej. Operował mnie pan doktor Lubiatowski. Pierwszy kontakt z lekarzem był bardzo pozytywny. Przekonało mnie między innymi to, że operację udało się przeprowadzić metodą artroskopową, czyli bez otwierania stawu. To dobry prognostyk na przyszłość, bo rekonwalescencja po takich zabiegach jest zdecydowanie krótsza. Według opinii lekarza, wrócę do teningu za kilkanaście dni, a już za cztery tygodnie będę mógł z łokciem robić wszystko.
Marek Plawgo tuż po finale ME w Goetebergu, gdzie zdobył srebrny medal (fot. ga)
Czyli przygotować się odpowiednio do sierpniowych mistrzostw świata...
Perspektywa trzymiesięcznej rehabilitacji praktycznie przekreślałaby mój udział w sezonie letnim. Teraz mogę spokojnie myśleć o tym, że sezon jest uratowany. Jedyny problem jaki pozostał to dwutygodniowa przerwa od treningu, jaką muszę przetrwać. Dopiero po niej mogę wrócić do biegania. Na szczęście do dnia operacji ćwiczyłem zgodnie z planem, więc zaległości nie mam.
Jak w ogóle doszło do tej kontuzji i jak przebiegała pierwsza faza leczenia?
Na początku lutego doznałem skręcenia stawu łokciowego. Żadna z kontuzji, które wcześniej miałem nie była tak monitorowana jak ta. Ale mimo tylu diagnoz, wizyt lekarskich, rezonansów, badań rentgena czy USG nie wszystko zostało wyjaśnione. Po czterech tygodniach, tuż przed wylotem na obóz do RPA, miałem zaplanowaną pierwszą kontrolę. Okazało się, że wciąż nie mogę wyprostować łokcia, pojawiły się odpryski kości, oderwana chrząsta. To nie zostało stwierdzone zaraz po urazie. Może część z tych rzeczy była późniejszym skutkiem tej kontuzji? Zacząłem więc szukać bardziej precyzyjnych diagnoz i konkretnych metod leczenia. Wstępne unieruchomienie stawu, jakie miałem przez pierwsze cztery tygodnie, absolutnie nic nie dało. Gdyby wcześniej udało się to wszystko dokładnie stwierdzić, już dawno byłbym po operacji i trenowałbym normalnie. Podsumowując: przez małe niedopatrzenia moja operacja odbyła się przynajmniej z miesięcznym opóźnieniem.
Co pokazywały kolejne badania?
W Warszawie zdiagnozowano odpryski kości. Stwierdzono, że będzie to powodować stan zapalny. Na prześwietleniach z Monachium wyraźnie widać odklejoną chrząstkę i jej kawałek, który wchodzi między kości, blokując staw. To była kompletna diagnoza i podstawa operacji. Zaproponwano mi jednak cieżką operację i długą rekonwalescencję. Pojechałem więc do Poznania. Tam usunięto mi odpryski, nawiercono kość, by chrząstka się zregenerowała. I wszystko metodą artroskopową. Ta kontuzja to był przypadek, ale konsekwencje ciągnęły się za mną długo. Trochę szukałem na własną rękę. Sondowałem środowisko piłkarskie i siatkarskie. Polecano mi poznańską klinikę. Uspokoiłem się i postanowiłem spróbować. Jestem bardzo zadowolony, żałuję tylko, że trafiłem tu tak późno. Na przyszłość będę już miał pewny adres rzetelnych ludzi.
W ostatnich latach bardzo często musiałeś zmagać się z różnymi urazami, ale zazwyczaj udawało się przygotować do najważniejszej imprezy sezonu. Zdążysz przed Berlinem?
Ostatni rok, kiedy przygotowywałem się bez dużych problemów zdrowotnych, to był rok olimpijski, w którym nie zdobyłem medalu. W innych, zakończonych sukcesami, borykałem się z kontuzjami. Mam więc nadzieję, że i teraz tradycji stanie się zadość. Operacja, zabieg, czy problemy zdrowotne prowadzą do szczęśliwego końca.
W tym roku nie byłeś na żadnym zgrupowaniu klimatycznym.
Ale to nie jest wielka przeszkoda. Zmiany treningu, które ostatnio wprowadziliśmy – na bardziej szybkościowy – upewniają mnie w tym, że zdążę. Do ciepłych krajów jeździliśmy, kiedy odpuszczałem sezon halowy. Teraz, decydując się na przygotowania do hali już zrezygnowałem z jednego obozu w RPA. Teraz wypadł mi obóz na Wyspach Kanaryjskich. Po operacji nie będę trenował dwa tygodnie, więc nie było sensu na początku kwietnia lecieć na Lanzarote i siedzieć tam bezczynnie. Lepiej być pod kontrolą lekarzy.
Jak więc będzie wyglądała dalsza część okresu przygotowawczego w Twoim wykonaniu?
Nie zamierzam już tej wiosny nigdzie wyjeżdżać. Pod koniec kwietnia będziemy mieć już taką pogodę, że uciekanie do ciepłych krajów nie będzie miało uzasadnienia. Poza tym, mistrzostwa świata są w Berlinie, czyli w naszej strefie klimatycznej. Nie trzeba więc poszukiwać aklimatyzacji. Rok olimpijski był dla mnie bardzo trudny. Następował tuż po najtrudniejszym w mojej karierze, czyli sezonie 2007, w którym odbywały się mistrzostwa świata w Osace. Teraz trzeba było coś zmienić. Myślę, że brak obozów klimatycznych pozwoli mi złapać oddech świeżości i rozpędzę się w inny sposób. W ostatnich latach najbardziej cierpiała moja głowa – znużenie reżimem treningowym, jednostajnymi ćwiczeniami, które od lat są powtarzane. To była największa bolączka. Zatraciłem podstawową radość z biegania. Było monotonnie, męcząco.
Marek Plawgo na Akropolu podczas Pucharu Świata w 2006 roku (fot. ga)
Zostałeś w kraju, blisko domu. Miałeś więcej czasu na załatwienie prywatnych spraw?
Niezupełnie. Wszystko w moim życiu ciągle jest podporządkowane sportowi. Zgrupowania mam nadal, ale głównie w Spale. Zmiany dotyczą struktury treningów, mikrocyklów tygodniowych, miesięcznych.
Na czym konkretnie polegają te zmiany?
Już przygotowanie do hali było trochę inne, nawiązywało do tego, co robiłem u progu kariery seniorskiej. Wykorzystywałem naturalne możliwości szybkościowe. To w ostatnich latach trochę u mnie zanikło. Do rekordów treningowych na dystansach 100, 150, 200 czy 300 metrów, raczej się nie zbliżałem. Mimo to biłem rekord życiowy na 400 metrow przez płotki. Ale wiem, że trzeba iść do przodu, ruszyć szybkość, bo techniki i wytrzymałości już wiele nie poprawimy. Czuję natomiast, że brakuje mi rezerw szybkościowych. Na to w tym sezonie postawiliśmy. To swego rodzaju rewolucja w porównaniu z dwoma ostatnimi latami: mniej pracy w sensie objętościowym, a w to miejsce odcinki żywsze, szybsze.
Jak teraz trenuje Marek Plawgo?
Zmieniam tempo, zmniejszam długość odcinków kosztem przerw. Kiedyś biegałem dłuższy odcinek, po którym następowała długa przerwa. Teraz mam krótsze odcinki i krótsze przerwy. Skutkuje to bardziej intensywnym treningiem. Wymaga więcej zaangażowania, zajęcia nie są nudne i schematyczne. Porównując poprzednie lata – prędkości jakie dziś osiągam po kilkunastu minutach rozgrzewki w sposób swobodny, kiedyś były niemożliwe.
To nie będzie kosztem wytrzymałości w końcówce dystansu?
Nie, bo skracając przerwy nadal kształtujemy wytrzymałość. Poza tym, wytrzymuję końcówkę dystansu, bo potrafię utrzymać rytm. I ta umiejętność na pewno u mnie nie zaniknie.
Jak wygląda plan Twoich startów w sezonie 2009?
Raczej będę się oszczędzał. To wynika z kilku rzeczy. Mojego dystansu – 400 metrów przez płotki – nie ma w programie Złotej Ligi. Już w ramach pierwszego mityngu w Berlinie nie uwzględniono płotków, a w ogóle będzie tam mało konkurencji. Zawody mają trwać bodajże godzinę i 15 minut. Być może Niemcy chcą się skoncentrować na mistrzostwach świata. Startów będę miał mniej również ze wzgledu na kontuzję, która ostanio wykluczyla mnie z treningu. Pierwszy start planuję na Festiwalu Lekkoatletycznym w Bydgoszczy. Później może drużynowe mistrzostwa Europy. Ale mniejsza liczba zawodów mi nie przeszkadza. Potrafię wystartować na wysokim poziomie nawet z krótkiego przygotowania. Pokazały to mistrzostwa Europy w Goeteborgu i igrzyska w Atenach.
Wiele mityngów i zawodów mistrzowskich z roku na rok ogranicza program, skraca czas trwania. To dobra tendencja?
Widać, że wiele osób próbuje zrobić coś nowego w ramach lekkoatletyki, stworzyć widowisko. Jest walka o sponsorów, publiczność. Mamy trochę dynamicznych sportów – jak wyścigi samochodowe, gry zespołowe. W tym towarzystwie lekkoatletyka jest trochę rozwleczona jeśli chodzi o program minutowy i pokazywanie zawodów. Trzeba to zmienić, bo żadne widowisko nie będzie ciekawe, jeśli ma trwać trzy godziny. Czy będzie więcej emocji? Czas pokaże. Ważne, że ktoś chce coś z tym zobić. Choć na pewno wielu, szczególnie w konkurencjach technicznych, będzie narzekało na nowe przepisy.
Mistrzostwa świata i igrzyska tylko dla elity? Kwalifikacje kontynentalne to przyszłość imprez lekkoatletycznych?
Igrzyska chyba nie, bo tam liczy się przecież udział – nawet przedstawicieli egzotycznych krajów. Ale jeśli chodzi o mistrzostwa świata, powinno się podążać drogą ograniczenia uczestników w każdej konkurencji, nawet do 16 osób. Można to zrobić, organizując regionalne kwalifikacje. Dzięki temu mistrzostwa świata byłyby imprezą topową, w której spotykają się najlepsi. Wiadomo, że od 15-16-tego miejsca w dół to już są zawodnicy średniego, albo jeszcze niższego szczebla.
Czujesz już dreszczyk emocji przed mistrzostwami świata w Berlinie?
Ten sezon jest dla mnie ważny, bo mistrzostwa odbywają się tak blisko domu, z dużą liczbą polskiej publiczności. Na stadionie w Berlinie już wygrywałem. Odpadnie problem aklimatyzacji i logistyki, z którym borykałem się w Osace i Pekinie. Jedyna sprawa, na której trzeba się skupić to optymalne przygotowanie. Skoncentrujemy się na bieganiu. Być może nie będę siedział na miejscu w Berlinie, tylko przyjadę tam dzień przed startem. To mistrzostwa świata, które w mojej karierze już się nie powtórzą. W Londynie może być inaczej. Przygotowania mam urozmaicone. Kontuzja sprawi, że poświęcenie i motywacja do nadrobienia zaległości treningowych będą dużo większe niż zwykle. Mam przed sobą trudne wyzwanie, któremu muszę sprostać. W takich sytuacjach do tej pory spełniałem się najlepiej. Już zaczyna mi się to podobać...
Najwięksi rywale?
Amerykanie. Sprężyli się na igrzyskach, zgarnęli wszystkie trzy medale i wciąż pozostają najgroźniejsi. To rywale niezmienni. Ostatnie impezy pokazały, że medaliści się powtarzają, można powiedzieć, że nie pojawia się nikt nowy. W tym roku też nie spodziewam się nowych twarzy. Sytuacja jest więc niemal dokładnie taka sama jak przed igrzyskami.
Mistrzostwa świata to jeden cel, a zejście poniżej 48 sekund drugi. Jest pan przygotowany na tak szybkie bieganie?
Jeśli łokieć nie przeszkodzi, to tak. Dotychczasowe treningi i nakład pracy nie pozwoliły mi złamać bariery 48 sekund, więc może doprowadzi do tego rewolucja treningowa. Dzięki temu, co robiłem wcześniej mogłem dojść do wyniku 48.16-48.12. Teraz zamierzam zrobić krok do przodu. W roku olimpijskim świat ostro ruszył. Trzeba szukać nowych rozwiązań. Ich weryfikacja nastąpi na bieżni. Mam nadzieję, że w tym sezonie osiągnę wynik poniżej 48 sekund.
Marek Plawgo na dystansie 400 metrów podczas zawodów ligowych w Białej Podlaskiej (fot. ga)
Będziesz biegał w tym roku na 400 metrów?
Na pewno, bo obecny trening przygotowuje mnie też do dystansów płaskich. Chcę to wykorzystać i rozprawić się z rekrdem życiowym na 400 metrów, któremu od 2002 roku urosła już spora broda...
Rozmawiał Rafał Bała