Z dużym opóźnieniem dotarła do PZLA smutna wiadomość o śmierci mieszkającego od lat w Niemczech Andrzeja Badeńskiego, niezapomnianego czterystumetrowca ze złotej epoki polskiego sprintu w schyłkowej fazie Wunderteamu.
Z dużym opóźnieniem dotarła do PZLA smutna wiadomość o śmierci mieszkającego od lat w Niemczech Andrzeja Badeńskiego, niezapomnianego czterystumetrowca ze złotej epoki polskiego sprintu w schyłkowej fazie Wunderteamu.
„Badena” jak nazywali go koledzy, obdarzony raczej skromnymi warunkami fizycznymi, przebojem wdarł się w roku 1963 do europejskiej i światowej czołówki. Podczas igrzysk tokijskich ustąpił miejsca na podium jedynie Amerykaninowi Larrabee oraz Anglikowi Brightwellowi (pokonanym przezeń wcześniej podczas Memoriału Kusocińskiego). Do dziś jest to jedyny olimpijski medal indywidualny wywalczony przez polskiego sprintera. W latach 1964-1972 Andrzej Badeński był duszą wspaniałej sztafety 4x400 m (a biegały w niej wówczas indywidualności tej miary, co Jan Werner, Stanisław Grędziński, czy Wojciech Lipoński - dziś wybitny autorytet w dziedzinie historii i kultury wysp brytyjskich). Jego efektowne, pełne dramatyzmu i poświęcenia finisze na ostatniej zmianie przeszły do legendy polskiej lekkoatletyki. W rozrzedzonym powietrzu stadionu olimpijskiego w Meksyku potrafił przyprowadzić na metę polski kwartet równo z rekordzistą Europy Martinem Jellinghausem, „schlussmanem” sztafety połączonych Niemiec. Brązowego medalu Polsce ostatecznie nie przyznano, ale pamięć o niesamowitych szarżach Andrzeja Badeńskiego przetrwała do dziś wśród wiernych kibiców Królowej Sportu. Skomplikowane późniejsze koleje jego życia nie mogą i nie powinny przesłonić zasług walecznego czterystumetrowca.
Cześć Jego Pamięci.