Jest jednym z najlepszych chodziarzy świata, ale do tej pory nie mógł potwierdzić swojej klasy w najważniejszych imprezach. W Barcelonie Grzegorz Sudoł wreszcie stanął na podium wielkiej imprezy.
Jest jednym z najlepszych chodziarzy świata, ale do tej pory nie mógł potwierdzić swojej klasy w najważniejszych imprezach. Czasem brakowało szczęścia, innym razem zawodziła technika i zdarzały się dyskwalifikacje. W Barcelonie Grzegorz Sudoł wreszcie stanął na podium wielkiej imprezy.
- To Twoje trzecie mistrzostwa Europy, a zatem powiedzenie „do trzech razy sztuka” w Twoim przypadku sprawdziło się.
- To prawda. Tak samo było z mistrzostwami świata. Najpierw miałem dwie dyskwalifikacje, a rok temu zająłem czwarte miejsce. Powiedziałem trenerowi Ilii Markowowi, że chciałbym nawiązać do jego sukcesów. Przypomnę, że był mistrzem Europy, mistrzem świata i wicemistrzem olimpijskim. On odpowiedział: Grzegorz, czekaj spokojnie i trenuj, Twój czas przyjdzie.
Fot. Adam Nurkiewicz
- No i rzeczywiście przyszedł. Jakie plany na najbliższą przyszłość?
- Jestem w optymalnym wieku dla chodziarza. Jestem doświadczony, przed startem „nie gotuje mi się głowa”. Mam nadzieję, że mistrzostwa świata za rok i igrzyska za dwa lata będą należały do mnie. Już do Pekinu jechałem po medal. Tam niestety byłem dziewiąty, bo ze względu na pewną taktykę na końcu „odcięło mi prąd”. Rok temu w Berlinie podczas mistrzostw świata byłem czwarty, trochę za późno zaatakowałem. Gdyby chód odbywał się na 52 kilometry pewnie i tam miałbym medal.
- Jak wygląda Twoje życie poza startami?
- Łączę sport z pracą. Od pięciu lat pracuję na krakowskiej AWF. Studia magisterskie ukończyłem w 1999 roku, a wkrótce zamierzam otworzyć przewód doktorski. Temat – analiza pracy w okresie bezpośredniego przygotowania do najważniejszych zawodów, tzw. BPS-ów. Dziękuję za wyrozumiałość profesorowi Edwardowi Mleczce i kolegom, którzy pomagają mi ułożyć tak zajęcia, bym mógł to połączyć ze sportem.
Fot. Adam Nurkiewicz
- Niektórzy chodziarze narzekali, że trasa w Berlinie jest niedobra, po organizatorzy przygotowali krótka, jednokilometrowa pętlę. Ty tez miałeś takie wątpliwości?
- Pierwszą swoją pięćdziesiątkę szedłem przed laty również na jednokilometrowej pętli. To było w Podebradach, pokonałem wtedy m.in. Romana Magdziarczyka. Dziś przypomniałem sobie tamten start. Paradoksalnie, ta krótsza pętla była nawet lepsza, bo częściej otrzymywałem informacje od trenera. Dobrze radziłem sobie na nawrotach, więc jestem zadowolony.
Fot. Adam Nurkiewicz
- O której wstałeś w dniu startu i jak wyglądał ten poranek?
- Obudziłem się o godz. 4.15. Zrobiłem mały spacer, żeby zobaczyć, jakie jest powietrze, wilgotność. Potem zjadłem dwie bułki z dżemem, przepijając herbatą. Następnie przygotowałem sobie picie na start i zszedłem do autokaru, który zawiózł mnie na trasę. Obawiałem się trochę deszczu, bo gdy jechaliśmy autokarem było oberwanie chmury. Ale na szczęście przed startem przestało padać.
- Już dziś porównuje się Ciebie do Roberta Korzeniowskiego, który będąc w Twoim wieku zdobył dwa złote medale igrzysk olimpijskich.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Chociaż trzeba pamiętać, że Robert swoje wielkie triumfy święcił już kilka lat wcześniej, podczas mistrzostw świata w Goeteborgu. Cóż, mam nadzieję, że teraz rozpoczyna się moja dobra passa. Jestem bardzo szczęśliwy.
Fot. rb
- Robert oglądał Twój start z trybun, pogratulował Ci od razu, kiedy minąłeś linię mety.
- Tak. Wcześniej wysłał mi smsa, w którym napisał, że oczekuje ode mnie prezentu urodzinowego. Dziś kończy 42 lata. No więc nie miałem wyjścia i zdobyłem medal. Tym na pewno sprawiłem mu radość.
- A pomyślałeś sobie może przed startem, że dobrze byłoby pomścić polski chód po 18 latach, kiedy to Korzeniowskiego zdyskwalifikowano na ostatnich metrach przed wejściem na Stadion Olimpijski?
- Może nie pomścić, ale przyznaję, że chciałem odczarować Barcelonę. Swoją drogą, dla mnie to wcale nie jest pechowe miejsce, bo przecież jestem rekordzistą tego stadionu na dystansie 5000 metrów. Liczyłem też na rekord trasy podczas Mistrzostw Europy. Nie udało się, ale jestem niezmiernie szczęśliwy, że zająłem drugie miejsce. Poprawiłem życiówkę o 10 sekund. Chce podziękować tym, którzy mnie wspierali.
- Czyli konkretnie komu?
- Firmie Action, która wspiera mnie od kilku lat. Jej prezes, były lekkoatleta Piotr Bieliński, obiecał mi, że jeśli zdobędę medal w Barcelonie, zafunduje mi w nagrodę wycieczkę na najwyższy szczyt Afryki. Pomaga mi też firma Farma Projekt z Krakowa, która udostępniła mi w tym roku samochód. Dziękuję też moim trenerom – pierwszemu, Julianowi Ziębie z Nowej Dęby, kolejnemu Krzysztofowi Kisielowi, następnie Robertowi Korzeniowskiemu i Ilii Markowowi. Musze też podkreślić zaangażowanie pana Jacka Mirka, który w Krakowie często wychodzi ze mną na treningi, pomaga mi. No i przede wszystkim dziękuję mojej rodzinie – żonie Magdalenie i córce Aleksandrze. Ma półtora roku i pewnie gdy dziś znów zobaczyła mnie w telewizji krzyczała „Tata, tata!”. Podziękowania należą się też mojej grupie treningowej. Jakubowi Jelonkowi, Agnieszce Dygacz, Kasi Kwoce. Na zgrupowaniach tworzymy naprawdę miłą atmosferę.
Grzegorz Sudoł odbiera gratulacje od prezesa PZLA Jerzego Skuchy (fot. rb)
- Twoim koronnym dystansem pozostanie 50 kilometrów?
- Tak, choć czasem lubię się rozpędzić na 20 kilometrów, żeby później mieć zapas prędkości.
- Spędziłeś na trasie prawie cztery godziny. Czy była w tym czasie jakaś myśl, może w momencie kryzysowym, która pozwoliła Ci nabrać dodatkowych sił?
- Tak naprawdę na tym dystansie… nie ma czasu na myślenie. Chociaż, w pewnym momencie przypomniałem sobie piosenkę, w której tekście było kilka następujących słów: Możesz iść szybciej niż niejeden chciałby biec”. No i zastosowałem się do nich…
ILIA MARKOW, trener Grzegorza Sudoła:
Oczywiście, naszym planem była walka o medal. No i mamy go! Grzesiek włożył w ten start wszystkie siły. Na tyle był przygotowany i zdołał w stu procentach zrealizować założenia. Nie popełnił żadnego błędu. Taki mógł się zdarzyć, gdyby poniosły go emocje i gdyby ruszył zbyt ostro. Tymczasem on wytrzymał cały dystans. To przecież nie pierwsza jego pięćdziesiątka. Ma duże doświadczenie i udowodnił to dzisiaj na trasie. Tyle lat był bliski zdobycia medali i wreszcie się udało. To dodatkowa motywacja nie tylko dla niego, ale i dla całej grupy, która z nami trenuje.
Rozmawiał Rafał Bała