Menu
1 / 0
Aktualności /

MARCIN LEWANDOWSKI: Udowodniłem, że jestem bardzo mocny

Marcin Lewandowski przeszedł do historii jako pierwszy Polak, który zdobył mistrzostwo Europy na dystansie 800 metrów. Opowiada o tym, jak z jego perspektywy wyglądał bieg finałowy i kto najbardziej przyczynił się do jego sukcesu.

Marcin Lewandowski przeszedł do historii jako pierwszy Polak, który zdobył mistrzostwo Europy na dystansie 800 metrów. Opowiada o tym, jak z jego perspektywy wyglądał bieg finałowy i kto najbardziej przyczynił się do jego sukcesu.

 

 

- Stało się tak jak powiedziałem i jestem bardzo szczęśliwy. Wierzyłem w to zwycięstwo. Oczywiście nie miałem stuprocentowej pewności, bo to jest sport i wszystko może się zdarzyć. Ale czułem, że jestem bardzo mocny. Udowadniałem to w tym sezonie w mityngach, również podczas mistrzostw w Barcelonie, we wcześniejszych rundach. Taktyka biegu finałowego była inna niż w eliminacjach. I tym razem sprawdziła się stuprocentowo. Być może zaskoczyłem tym rywali, ale teraz nie ma to już żadnego znaczenia. Koncentrowałem się na tym, żeby trzymać się „czuba”. Trzysta metrów do mety zacząłem rozkręcać pomału „tę imprezę”. Podkręciliśmy tempo i wytrzymałem to do mety. Ostateczne depnięcie było na 150 metrów do mety. Tam poszedł główny atak. Oczywiście w tym finale nie było przypadkowych ludzi, ale najwięcej problemów sprawił mi Brytyjczyk Rimmer. Na szczęście udało mi się odeprzeć jego atak na finiszu.

 

Fot. Adam Nurkiewicz

 

- Gdyby pobiegł minimalnie szybciej dałbyś radę jeszcze przyśpieszyć?

- Nie wiem, co by się w tedy działo. W każdym razie, w tym biegu dałem z siebie 110 procent. Tak trzeba rozbić, jeśli chce się wygrywać. 100 procent nie wystarczy. Po raz kolejny udowodniłem, że potrafię walczyć. Nie ukrywam, że wolę szybkie biegi, ale w Barcelonie chyba udowodniłem, że w takich wolniejszych biegach też umiem sobie radzić. Prawdę mówiąc, to były moje trzy najwolniejsze biegi w tym sezonie. Ale brałem to pod uwagę, tak przecież często bywa w mistrzowskich imprezach. Pierwsze co zrobiłem to klęknąłem, przeżegnałem się i podziękowałem komuś tam na górze, kto nade mną czuwał.

- Ile czasu dajesz rekordowi Polski Pawła Czapiewskiego?

- Nie mam pojęcia. Wiem, że stać mnie na poprawienie tego wyniku. Zresztą, Paweł też zdaje sobie z tego sprawę, rozmawiałem z nim na ten temat, jesteśmy przyjaciółmi. Ale żeby uzyskać taki wynik wszystko musi zagrać: idealny bieg, pogoda, samopoczucie, atmosfera na stadionie. Wierzę, że w końcu ten dzień nadejdzie. Może nawet jeszcze w tym roku.

- Na trzysta metrów przed metą wyglądało, jakbyście współpracowali z Adamem Kszczotem. Czy tak rzeczywiście było?

- Nie. Przed biegiem nie ustalaliśmy żadnej wspólnej taktyki. Szczerze mówiąc, w trakcie rywalizacji w ogóle nie widziałem Adama. Przed wejściem na stadion oczywiście zawsze „przybijamy piątkę”, życzymy sobie powodzenia. I to wszystko. Jakiekolwiek próby współpracy na takim dystansie jak 800 metrów mogą się zakończyć zupełnie inaczej niż człowiek zakłada. To pierwszy złoty medal tych mistrzostw dla reprezentacji Polski, pierwszy Mazurek Dąbrowskiego odegrany na tym stadionie. Bardzo się cieszę, tym bardziej, że na podium stanęli dwaj Polacy.

 

Fot. Adam Nurkiewicz

 

- Zimą wyjechaliście na zgrupowanie do Kenii, trenowaliście tam z Wilfredem Bungei. To okazało się kluczem do sukcesu?

- Jeśli niemal cały świat wyjeżdża na wysokogórskie zgrupowanie do Afryki, to coś w tym musi być. Postanowiliśmy zrobić tak samo. Wierzyłem, że to przyniesie dobre efekty i tak się stało. Jestem jeszcze młodym zawodnikiem, ciągle się uczę. To zgrupowanie naprawdę dużo mi dało. W przyszłości też zamierzam wyjeżdżać na przygotowania do Kenii. Choć pobyt tam nie jest łatwy. Zarówno jeśli chodzi o warunki klimatyczne jak i mieszkalne.

- Jak wyglądają Twoje plany startowe na najbliższe tygodnie?

- Teraz mam przed sobą bardzo mocne mityngi Diamentowej Ligi, będę w nich chciał biegać bardzo mocno, udowodnić, że stać mnie na jeszcze szybsze bieganie. Nie czuję już presji, która towarzyszyła mi przed mistrzostwami Europy. Nie mam nic do stracenia.

- Mówisz o presji. Czy świadomość tego, że jesteś liderem europejskich tabel wytwarzała atmosferę napięcia?

- Nie. To raczej ludzie, którzy już przed mistrzostwami wieszali mi złoty medal na szyi. To było naprawdę ciężkie. Ale poradziłem sobie z ta presją. Dlatego uciekałem przed tym, przygotowywałem się zagranicą i zjechałem do Barcelony na start.

- Z Twoim bratem-trenerem, Tomkiem tworzycie zgrany duet. Darzycie się stuprocentowym zaufaniem?

- Oczywiście. Nigdy nie kwestionuję jego metod treningowych, nie filozofuję, nie zastanawiam się ile i dlaczego mam trenować tak a nie inaczej. Wszystko się sprawdza, forma zawsze przychodzi na najważniejsze imprezy.

 

Fot. Adam Nurkiewicz

 

- Tomek zastanawia się na tym, żeby w przyszłym roku podkręcić Ci jeszcze szybkość startami na 400 metrów. Co Ty na to?

- Z pewnością jest to dobry pomysł. Tak przecież przed laty robił Jurij Borzakowski. To pomagało mu w kolejnych sezonach. W moim przypadku też tak powinno być, w każdym razie dopóki jestem młody. Na wydłużanie dystansów jeszcze przyjdzie czas z wiekiem.

- Jest ktoś, komu dedykujesz ten medal?

- Chciałem podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do tego sukcesu. Przede wszystkim Tomkowi, mojemu bratu i trenerowi. To jego zasługa. Dziękuję też całej mojej rodzinie, mojej dziewczynie oraz tym, którzy zapewnili mi komfort przygotowań – firmie Jarecki, Powerade, gminie Police. Jest też Tomek Rutkowski, który pomaga mi w sprawach organizacyjnych. No i dziękuję też oczywiście Wilfredowi Bungei. Wierzył w moje zwycięstwo.

 

Powrót do listy

Więcej