Menu
1 / 0
Aktualności /

ME W BARCELONIE: Komentarz sobotnich medalistów

Tak naprawdę w tym wszystkim nie chodzi o to, żeby mieć medale, tylko żeby wygrywać. Po to jest sport – mówi Tomasz Majewski. Adam Kszczot ceni obecność takiego rywala jak Marcin Lewandowski, a Przemysław Czerwiński celuje w rekord Polski.

Tak naprawdę w tym wszystkim nie chodzi o to, żeby mieć medale, tylko żeby wygrywać. Po to jest sport – mówi wicemistrz Europy w pchnięciu kulą. Tomasz Majewski. Adam Kszczot ceni sobie obecność takiego rywala jak Marcin Lewandowski, a Przemysław Czerwiński celuje w rekord Polski.

 

 

Tomasz Majewski (srebro w pchnięciu kulą)

Myślałem, że ten konkurs rozegra się zupełnie inaczej. Ale tak się nie stało i to jest… moja wina. Czasami ma się w sporcie szczęście, a czasem pcha się źle, tak jak ja dzisiaj i przegrywa się. Jeśli zająłbym drugie miejsce, pchając metr, czy pół metra dalej, nie miałbym do siebie ani do nikogo żadnych pretensji. Wtedy przegrałbym w świetnej walce. A konkurs w Barcelonie rozegrał się na odległościach, które powinny mi przychodzić łatwo w takiej formie, w jakiej obecnie jestem. Jednak dziś nie przychodziły i o to mogę mieć pretensje jedynie do siebie. Zresztą, nikomu z czołówki nie szło. Presja? Nie czułem jej. W kole jest się samemu i nie ma żadnej presji, trzeba zrobić wszystko, żeby pchnąć jak najdalej. Tak naprawdę w tym wszystkim nie chodzi o to, żeby mieć medale, tylko żeby wygrywać. Po to jest sport. Dziś czuję się przegrany, ale głównie ze sobą, bo wiem, na co mnie stać. Liczę, że za kilka dni w Sztokholmie, gdzie jest świetna atmosfera, uda mi się pchnąć daleko, bo na razie w tym sezonie jest dość ciężko.

 

Adam Kszczot (brąz na 800 m)

Bieg rozegrałem mądrze taktycznie. Pierwsze 200 metrów zacząłem wolniej niż rywale, aczkolwiek i tak dobrze, poniżej 26 sekund. Później próbowałem ustawić się gdzieś na 3-4 miejscu. Udało się i na pół okrążenia przed metą byłem w stawce tam, gdzie chciałem. I to bez przepychanek. Czy czułem niepewność w trakcie biegu? Nie. Może trochę się przestraszyłem na 40 metrów przed metą, gdy czułem nacisk ze strony Holendra Okkena. Ale udało mi się go odeprzeć. To był najgroźniejszy dla mnie moment w tym biegu. Słyszałem doping kibiców i to dodawało mi skrzydeł. Przyjechała moja rodzina, cieszę się że mogli zobaczyć, jak zdobywam medal. Mam brąz i jestem przeszczęśliwy! Z Marcinem nie mieliśmy żadnych wspólnych założeń taktycznych. Ale obaj swoje plany zrealizowaliśmy. Mamy medale i jest świetnie. Ma już medal halowych mistrzostw świata, teraz kolejny brąz – mistrzostw Europy. Oba są dla mnie bardzo cenne. W czym tkwi klucz do sukcesu? W ciężkiej pracy i… w kupie szczęścia. Po sezonie halowym miałem trochę problemów zdrowotnych, kłopoty z Achillesem, słabsze wyniki krwi. Czegoś brakowało mi na ostatnich metrach, nie było tego specyficznego błysku w oku. Dlatego trzeba było włożyć w przygotowania więcej pracy. Czy to, że jest nas dwóch na takim poziomie w kraju pomaga? Oczywiście. We dwóch zawsze raźniej. To nie jest tak, że na bieżni człowiek patrzy na innych wilkiem. Między nami występują całkiem normalne relacje. Zarówno przed startami jak i w trakcie biegu. Jak widać, nie spychamy się z bieżni (śmiech). W tym roku rywale ze światowej czołówki biegają bardzo szybko. Marcin jest również w bardzo dobrej dyspozycji, ja nie miałem jeszcze okazji tak do końca się sprawdzić. Teraz czekają mnie starty na wielkich mityngach, sam jestem ciekaw, co tam pokażę. Wiem, że wielu zawodników wyjeżdża na zgrupowania np. do Afryki, ale ja nie zamierzam się przygotowywać w ten sposób. Dla mnie to zdecydowanie za wysoko, mój organizm nie jest jeszcze przygotowany na takie warunki.

 

Przemysław Czerwiński (brąz w skoku o tyczce)

Czternaście lat czekałem na ten medal. To długo, ale ja wciąż wierzyłem, że uda mi się po niego sięgnąć. Jest brązowy, ale dla mnie cenniejszy niż złoty. Zimą razem z trenerem miałem przeczucie, że zbliża się szczyt formy a następnie skoczyłem 5.82, tak i teraz wiedziałem, że jestem dobrze przygotowany. Trochę bez sensu skakać przed najważniejsza imprezą wysoko. Najlepsze rezultaty powinny padać w decydujących momentach. Po ubiegłorocznej operacji, która była konsekwencją poważnej kontuzji stawu skokowego, cały letni sezon był w moim wykonaniu delikatny. Truchtanie, poprawianie elementów technicznych. Mocny trening zacząłem dopiero kilka miesięcy temu i udało się skoczyć wspomniane 5.82. Teraz wracam do formy. W Barcelonie znalazłem kolejną motywację do pracy, treningów. Nic nie daje takiego paliwa, jak poważny sukces. Tym bardziej jestem więc „napalony” na trenowanie. W trakcie konkursu oglądałem bieg finałowy ośmiusetmetrowców. Chciałbym podziękować „Lewemu”, bo swoją próbę na 5.75 wykonywałem 10 sekund po jego zwycięstwie. To dodało mi skrzydeł. Gdy oglądałem skoki Giuseppe Gibilisco w decydującej fazie konkursu, czułem się jak ojciec przed porodówką. Kręciło mi się w głowie. Nigdy nikomu nie życzę źle, ale pomyślałem sobie wtedy: fajnie by było, jakby nie skoczył… No i rzeczywiście, nie udało mu się, a ja mam brąz! Od kiedy zacząłem trenować i zdobyłem pierwsze mistrzostwo Polski jako młodzik, zawsze marzyłem o pobiciu rekordu Polski. Tym bardziej będę teraz walczył o to, by poprawić ten stary rekord. Nie mogę spocząć na laurach, muszę teraz iść dalej. Wiem, że Monika Pyrek, trzymała za mnie kciuki. Od lat trenujemy w jednej grupie, z tym samym trenerem. Ona jeszcze pokaże co potrafi. Teraz się troszeczkę zamknęła, ale jest wstanie zadziwić jeszcze niejedną osobę. Tak jak ona mnie zawsze mobilizowała, mam nadzieję, że teraz ja zmobilizuję ją.

 

Wysłuchał Rafał Bała

Powrót do listy

Więcej