Menu
1 / 0
Aktualności /

ME W BARCELONIE: Małachowski mistrzem Europy, rekord Polski i brąz sprinterek

Jest w tym roku zdecydowanie najlepszym dyskobolem świata, prowadzi w rankingu Diamentowej Ligi, ustanowił fantastyczny rekord Polski. W Barcelonie Piotr Małachowski potwierdził wielką klasę i wywalczył złoto mistrzostw Europy.

Jest w tym roku zdecydowanie najlepszym dyskobolem świata, prowadzi w rankingu Diamentowej Ligi, ustanowił fantastyczny rekord Polski. W Barcelonie Piotr Małachowski potwierdził wielką klasę i wywalczył złoto mistrzostw Europy.

 

 

- Do trzech razy sztuka – mówił zmęczony, ale szczęśliwy tuż po zejściu z rzutni. W 2008 roku w Pekinie wywalczył srebro igrzysk olimpijskich, rok później znów srebro, ale mistrzostw świata. Wtedy przegrywał - odpowiednio z Gerdem Kanterem i z Robertem Hartingiem. Tym razem pokonał obu tych rywali. To drugi w historii ME złoty medal polskiego dyskobola (po zwycięstwie Edmunda Piątkowskiego w 1958 roku.

Małachowski zaczął konkurs od wyniku 65.84. W I kolejce znakomicie spisał się Harting, posyłając dysk na odległość 68.33. – Nie czułem żadnej presji, wiedziałem, że jeśli będę robił swoje, dam radę rzucić dalej – opowiada Małachowski. I rzeczywiście. Polak odpowiedział już w drugiej kolejce – 68.87! Nie był to nokaut, ale Niemcowi musiało się zrobić gorąco. To on przecież kilka dni przed mistrzostwami Europy odgrażał się Małachowskiemu, mówiąc, że Polak nie ma z nim szans w Barcelonie. – Do tej pory myślałem, że to jest równy gość, dobry kolega z rzutni. Ale widocznie jest inaczej. Po konkursie nie podaliśmy sobie dłoni, Robert nie pogratulował mi – kontynuuje Piotrek. Mimo że Harting próbował przerzucić Polaka, w sumie aż trzykrotnie posyłając dysk poza granicę 68 metrów, nie dał rady wygrać mistrzostw Europy. Trzecie miejsce zajął Węgier Robert Fazekas.

 

Piotr Małachowski (fot. Adam Nurkiewicz)

 

Godzinę przed zakończeniem konkursu dyskoboli przeżywaliśmy wielkie emocje za sprawą naszych sprinterek. W finale sztafety 4x100 m wystartowały w identycznym składzie jak w eliminacjach. Już w sobotę uzyskały najlepszy czas od kilku lat, ale w niedzielę wieczorem pokazały wielką klasę. Zdobyły brąz, ustanawiając rekord Polski 42.68 sek. Poprzedni 42.71 sek figurował w tabelach od 1985 roku! Marika Popowicz wyszły z bloków niczym strzała, bardzo dobrze zmieniła z Darią Korczyńską. Kolejna zmiana przy której pałeczkę przejęła Marta Jeschke też była bliska ideału. Dopiero przy wejściu na ostatnią prostą, gdzie czekała już Weronika Wedler, nie wszystko zagrało tak jak powinno. Ale minimalny błąd nie spowodował żadnych poważnych konsekwencji. Wedler wbiegła na metę tuż za Ukrainką i Francuzką. Brązowy medal dla sztafety sprinterek, pierwszy od 1974 roku. - Mamy naprawdę znakomita grupę sprinterek, stanowimy zgrany zespół, dobrze ze sobą współpracujemy. A to jeszcze nie jest nasze ostatnie słowo – zapewniała Daria Korczyńska. - Ten wynik to szok! – krzyczała Marta Jeschke. – Byłam wkurzona po nieudanym starcie indywidualnym i udało mi się odkuć w sztafecie – dodała Marika Popowicz. Trener Jacek Lewandowski, który zbiegł do swoich zawodniczek z trybun i wyściskał je w strefie mixed zone, był nie mniej wzruszony od samych sprinterek.

 

Daria Korczyńska (fot. Adam Nurkiewicz)

 

Pod nieobecność znakomitych Brytyjczyków znacznie wzrosły szanse naszej męskiej sztafety 4x100 metrów. Polacy startowali z szóstego toru. W blokach – podobnie jak podczas eliminacji - klęknął Dariusz Kuć. Trener Tadeusz Osik zastanawiał się, czy w finale nie wstawić na tej zmianie Olafa Paruzela, ale ostatecznie postanowił zgłosić zespół w takim samym składzie w jakim startowała w sobotę. W pierwszej strefie zmian Kuć wpadł na Pawła Stempela i tu biało-czerwoni stracili trochę do rywali. Na przeciwległej prostej Francuz Christophe Lemaitre zdeklasował nie tylko naszego sprintera, ale i pozostałych. W dobrym tempie zmienili pałeczkę Stempel i Robert Kubaczyk, ale na ostatniej zmianie nie zgrali się Kubaczyk i Kamil Kryński. Strata do prowadzącej trójki (Francuzi, Włosi i Niemcy) była duża. Niestety, biało-czerwonych wyprzedzili jeszcze Szwajcarzy (mają w skaldzie dwóch ciemnoskórych sprinterów). Czas Polaków – 38.83 dał im piąte miejsce.

Tę samą pozycję wywalczyli nasi czterystumetrowcy. Bieg rozstawny rozpoczynał Marcin Marciniszyn. Oddał pałeczkę Danielowi Dąbrowskiemu, który fantastycznie walczył przy zejściu do wewnętrznej. Biegł na trzeciej pozycji i przekazał pałeczkę Piotrowi Klimczakowi. Ten długo utrzymywał tę lokatę, choć w końcówce rywale mocno naciskali. Kacper Kozłowski, nasz finalista w biegu indywidualnym, położył na szalę wszystkie siły. A tych było już mniej niż w fantastycznym biegu półfinałowym na 400 m. – Byłem dobrze przygotowany przez fizjoterapeutów i lekarza, chciałem wywalczyć sobie komfortową pozycję po wirażu i w końcówce przesuwać się do przodu. Na to już jednak zabrakło sił – powiedział Kozłowski. – Nasz dzisiejszy wynik właściwie nic nie daje. Trzeba biegać poniżej 3:02, żeby liczyć się w Europie – dodał. Czas Polaków 3:03.42, dał im piątą lokatę.

W biegu na 3000 metrów z przeszkodami żaden z rywali nie miał szans na nawiązanie walki ze znakomitymi Francuzami – Bouabdellahem Tahri i Mahiedine Mekhissim. Mają zdecydowanie lepsze rekordy życiowe od pozostałych. Już na początku odskoczyli od rywali i powiększyli przewagę do kilkudziesięciu metrów. Tomasz Szymkowiak długo biegł na czwartej pozycji, za plecami Mołdawianina Iona Łuchanowa. Wydawało się, że zdoła zaatakować, ale Łuchanow i Hiszpan Jose Luis Blanco zachowali więcej sił. Odskoczyli Polakowi na 300 metrów przed metą. Szymkowiak ukończył bieg na piątej pozycji z czasem 8:23.37. Wygrał Mekhissi przed Tahrim.

Rano w centrum Barcelony rozegrano bieg maratoński mężczyzn. Mieliśmy tu trzech reprezentantów. Adam Draczyński i Henryk Szost legitymowali się bardzo dobrymi rezultatami, mogli być umieszczani w gronie faworytów. Mariusz Giżyński przyjechał do Barcelony, żeby uzupełnić drużynę. Tymczasem to on najlepiej wytrzymał trudy rywalizacji w piekielnie mocnym słońcu i przy dużej wilgotności powietrza. Szost i Draczyński zeszli z trasy mniej więcej w połowie dystansu (ten pierwszy z powodu urazu kolana, drugi narzekał na kłopoty żołądkowe). Giżyński długo biegł w czołówce, ale na ostatnich kilometrach opadł z sił. – Czułem ogromne zmęczenie, ale nawet przez chwilę nie przebiegła mi przez głowę myśl, żeby zejść z trasy. Liczyłem na czołową ósemkę, nie udało się, ale i tak jestem zadowolony – powiedział nasz maratończyk, który z czasem 2:21:54 zajął dwunastą lokatę.

W debiucie na dystansie 5000 metrów w wielkiej imprezie Lidia Chojecka (specjalizująca się do tej pory na 1500 m) nie dobiegła do mety. Zeszła z bieżni na 4 okrążenia przed końcem, kulejąc. Dramat przeżywała też w finale 1500 m Sylwia Ejdys. Czwarta zawodniczka halowych mistrzostw świata z Dauhy dała z siebie wszystko już w półfinale. W niedzielny wieczór była wyczerpana. Widać, że uraz pleców, którego doznała wiosną, odcisnął piętno na jej dyspozycji. Ukończyła bieg, ale daleko za rywalkami, na ostatnim, dwunastym miejscu.

 

Ogółem Polacy wywalczyli w Barcelonie 9 medali (dwa złote, dwa srebrne i pięć brazowych – najlepszy wynik od 1974 roku, kiedy mieliśmy 10 krążków, w tym 4 złote). To dało im ósme miejsce w klasyfikacji medalowej i siódme w rankingu punktowym.

Kolejne mistrzostwa Europy za dwa lata w Helsinkach!

 

Z Barcelony

Rafał Bała

Powrót do listy

Więcej