Igor Janik znakomicie rozpoczął sezon 2011, już w pierwszym starcie wypełniając minimum na mistrzostw śwata w Daegu. 8 lat temu zdobył na tamtym stadionie złoto Uniwersjady. Jak wypadnie pod koniec sierpnia?
Igor Janik znakomicie rozpoczął sezon 2011, już w pierwszym starcie wypełniając minimum na mistrzostw śwata w Daegu. 8 lat temu zdobył na tamtym stadionie złoto Uniwersjady. Jak wypadnie pod koniec sierpnia?
Kilka lat temu był wielką nadzieją polskiej lekkoatletyki. Mistrz świata juniorów, zwycięzca Uniwersjady. Później miał kłopoty zdrowotne, eksperymentował z treningiem i na najważniejszych imprezach nie pokazywał pełni swoich możliwości. Dziś czuje się dobrze, ustabilizował technikę, jest przygotowany motorycznie. Podczas mityngow w Daegu i w Szanghaju rzucał ponad 82 metry. Jest zadowolony z pierwszych startow, ale wie, że przed nim jeszcze dużo pracy. Na razie przygotowuje się m.in. pod względem siłowym.
- Ostatnio trochę więcej czasu spędziłem na siłowni, bo w pierwszej połowie maja – ze względu na dalekie podróże i starty w Azji – nie było takiej możliwości. Muszę to nadrobić.
- W poprzednich latach miałeś rożne kłopoty, między innymi z plecami. Jak wyglądają twoje ćwiczenia na siłowni? Oszczędzasz plecy?
- Moje ćwiczenia na siłowni są nieco zmodyfikowane. Podstawą jest rwanie, ale nie takie typowe. Ja wykonuję wysokie rwanie, z bioder. Kiedyś rwałem na wysokich nogach, bardzo puszczałem plecy. To wszystko wchodziło mi w kręgosłup i stąd problemy. Obecnie ćwiczę już zmniejszymi obciażeniami niż zimą, mamy przecież sezon startowy. Kilka miesięcy dojeżdżałem do czterech ruchów z obciążeniem 100-105 kilogramów, dziś maksymalnie 95 kilogramów. Również dlatego, że zrzuciłem trochę wagi.
fot. rb
- Ile konkretnie?
- Porównując poziom siłowy z poprzednim rokiem, może jestem trochę słabszy, ale jednocześnie lżejszy o jakieś 7-8 kilo, a to jest dużo.
- Efekt jest widoczny, rzycasz 2-3 metry dalej niż w analogicznym okresie sezonu 2010.
- To prawda. W zeszłym roku miałem problem. Robiłem treningowe eksperymenty, przeciągnęliśmy przez całą zimę niektóre elementy, które wcześniej wykonywałem tylko latem. Motorycznie wyglądałem znakomicie, ale kiedy przyszło do rzucania – oszczep lądował na 58-61 metrze. Trochę się przestraszyłem, postanowiliśmy wrócić do szybkości w barku. Był silny, ale strasznie „zamulony“. Znów trochę pozmienialiśmy, byłem szybszy, choć straciłem na sile. Oszczep ładnie leciał do 70 metra, a później momentalnie spadał.
- Przed rokiem ani razu nie rzuciłeś 81 metrów, teraz masz już za sobą dwa konkursy z wynikiem ponad 82 metry.
- Ta regularność jest budująca. Zrzuciłem sporo wagi, czuję się dobrze, wzmocniłem nogi. Każdy szczegół ma znaczenie, lepiej wyglądam na rozbiegu.
- Kilka lat temu miałeś problemy z plecami. Jak to teraz wygląda?
- Od 2005 roku jest dużo lepiej. Staram się dbać o zdrowie, choć nie jest łatwo. Nie jestem objęty szoleniem centralnym, zabezpieczającym w pełni potrzeby profesjonalnych sportowców. Dotyczy to również opieki medycznej. Kiedy jestem na zgrupowaniu, na którym akurat jest fizjoterapeuta PZLA, bardzo się cieszę. W Gdańsku, gdzie mieszkam i trenuję, nie jest pod tym względem najlepiej.
fot. rb
- Jak wyglądały twoje przygotowania do obecnego sezonu?
- Nie miałem żadnego obozu klimatycznego i to stanowiło pewien problem. W naszym klimacie cieżko zimą rzucać na dworzu. Rzucałem trochę na siatkę, ale to nie to samo. Obozy z trenerem Szybowskim miałem w Zakopanem, Spale i Cetniewie. Na szczęście w kwietniu w Spale trafiłem rewelacyjną pogodę. Przez całe dwanaście dni było świetnie, mogłem rzucać tyle ile potrzebowałem. Śmieje się, że jednak miałem w tym roku jeden obóz klimatyczny – właśnie ten w Spale. Może dlatego tak dobre wyniki już na początku sezonu.
- Za tobą dwa starty w Azji. Jak się czułeś w tamtej strefie klimatycznej?
- Bardzo lubię tamte strony, szczególnie Daegu, gdzie czuję się już prawie jak w domu (w 2003 roku zdobył tam złoto Uniwersjady – przyp. rb). Byłem tam już piąty raz. Tym razem przyleciałem tam 11 maja, wczesnym popołudniem, a dzień później już startowałem. Jeste tam 7 godzin różnicy, większa wilgotność. Trochę czułem w nogach długą podróż, ale uzyskałem dobry wynik. Kilka dni później w Szanghaju czułem się jeszcze lepiej. Oddałem niezłe rzuty, choć jeszcze nietrafione. Siła szła trochę pod oszczep, grot uciekał mi do góry. Mam więc pewną rezerwę i to mnie cieszy. Lubię, jak wiatr wieje w twarz i czekam na takie warunki.
- Dość dobrze znasz Daegu. Tam na przełomie sierpnia i września odbędą się mistrzostwa świata.
- Czuję się tam rewelacyjnie. Stadion jest wielki, kosmiczny, znakomicie pomyślany – pojemność jakieś 60 tysięcy miejsc. Pięknie jest też dookoła obiektu, place, parki itd. Nawierzchnia stadionu głównego i rozgrzewkowego jest odnowiona, położyli tam Mondo. Przyjemne, ani za twarde, ani za miękkie. Nie wchodzi w kolano, ale też się nie zapada. Hotele na bardzo wysokim poziomie. Podoba mi się też ogólne nastawienie Koreańczyków, to, jak przyjmują ludzi przyjezdnych. Pod tym względem biją wszystkim na głowę. Jeżdżę po całym świecie, ale nie spotkałem się jeszcze z taką serdecznością jak w Korei Południowej.
- Rozumiem, że w sierpniu wrócisz tam z przyjemnością?
- Oczywiście. Poznałem już tam wielu ludzi, pamiętają mnie. Kiedy odbierają mnie z lotniska, przyjmują w hotelu – traktują jak dobrego znajomego.
fot. rb
- Polecisz tam ponownie, z reprezentacją Polski ma mistrzostwa świata. Co powiesz kolegom o Daegu?
- Że to naprawdę fajne miejsce. Tym razem miałem za mało czasu, żeby się gdzieś przejść, ale w Daegu jest sporo fajnych miejsc. No i w dodatku można kupić super nowoczesną i tanią elektronikę...
- To będą dla ciebie trzecie mistrzostwa świata. Poprzednio – w Osace byłeś siódmy, w Berlinie nie udało się zakwalifikować do finału. Jak będzie w Daegu?
- Mam nadzieję na miejsce w okolicach podium. Tym bardziej, że jak na razie światowe wyniki nie powalają. Kilku najlepszych rzuciło po 85 metrów. Ale to dopiero początek sezonu. Mistrzostwa dopiero pod koniec sierpnia.
- Ciebie stać w tym roku na wyniki w granicach 85 metrów?
- Tak, jeśli wszystko będzie w porządku z moim zdrowiem i techniką.
- Gdzie planujesz kolejne starty?
- Najbliższy – 27 maja w Taipei. Po powrocie odpocznę tydzień, może nawet dwa. Muszę się zregenerować po takiej podróży.
- Masz już na koncie rzuty powyżej 82 metrów. Ale pojawiają się kolejni, którzy depczą ci po piętach. Łukasz Grzeszczuk uzyskał w Warszawie 80.58.
- Bardzo się cieszę, tym bardziej, że wcześniej miał chyba problemy z plecami. Wrócił, zrobił „życiówkę“. Dla mnie bomba. Jest jeszcze junio, Marcin Krukowski, który rzucił ponad 76 metrów. To też znakomicie. Chciałbym, żeby wytworzyla się grupa polskich oszczepników, którzy jeżdżą na różne mityngi w Europie, na świecie i pokazuje się z dobrej strony.
- A jeśli chodzi o tegoroczne największe gwiazdy? To będzie sezon Pitkamakiego, Thorkildsena?
- Thorkildsen jest bardzo mocny, stać go na wiele. Nie powinien mieć problemów z granicą 90 metrów. Pitkamaki rzuca „na wariata“. Jest silny, ale nie tak jak kilka lat temu.
Rozmawiał Rafał Bała