Mistrz olimpijski i wicemistrz świata w pchnięciu kulą, Tomasz Majewski, awansował do finału mistrzostw świata w Daegu.
Mistrz olimpijski i wicemistrz świata w pchnięciu kulą, Tomasz Majewski, awansował do finału mistrzostw świata w Daegu.
Majewski już w pierwszej kolejce wypełnił normę kwalifikacyjną (20.60), uzyskując 20.73. Co ciekawe, identyczny wynik uzyskał jego największy rywal, Amerykanin Christian Cantwell. To były szóste rezultat kwalifikacji (najlepszy z rekordem życiowym 21.50 okazał się Niemiec David Storl). Majewski wykonał dwa dalekie pchnięcia w seriach rozgrzewkowych. Widać, że jest w formie. Pytanie tylko, na ile to wystarczy w finale? – W eliminacjach wszystko przebiegało spokojnie, załatwiłem finał w pierwszej kolejce. W trakcie konkursu było ciężko, bardzo gorąco, pchaliśmy w pełnym słońcu. Dobrze, że finał będzie w późniejszych godzinach. Przyjechałem tu zrobić swoje. Nie ma się co spodziewać, że któremuś z rywali nie wyjdzie. Muszę sam pokazać to, na co mnie stać – powiedział Majewski. Finał rywalizacji kulomiotów w piątek o 19.00 czasu koreańskiego.
Tomasz Majewski podczas eliminacji w Daegu (fot. Marek Biczyk)
Zawód sprawili nasi czterystumetrowcy, którzy nie zdołali awansować do finału sztafety 4x400 m. W I serii półfinałowej poziom był niesamowity. Wygrali Amerykanie (2:58.82) przed Jamajczykami (2:59.13) i sztafetą RPA (2:59.21), w której na pierwszej zmianie biegł Oscar Pistorius (wypowiedź Kacpra Kozłowskiego na temat jego występu w MŚ w Daegu na www.youtube.pl/PZLAwideo). Polacy startowali w drugim półfinale. Bieg był wolniejszy (z czasem 3:00.71 wygrali Belgowie), ale biało-czerwoni uzyskali 3:01.84, a to okazało się zbyt mało, żeby awansować. – Plan był taki, żeby zawodnik na pierwszym odcinku pobiegł w 46 sekundy, drugi i trzeci po 45 sekund, a czwarty 44,5 sekundy. To w sumie dałoby czas 3:00.50 i pewny awans do finału. Niestety, nie udało się zrealizować tego zadania – powiedział trener Józef Lisowski.
Na pierwszym odcinku w polskiej ekipie biegł Kacper Kozłowski (brązowy medalista MŚ w sztafecie z 2007 roku). Na drugim Piotr Wiaderek, później Jakub Krzewina i na końcu najbardziej doświadczony Marcin Marciniszyn. – Co ja mogę powiedzieć… Bieg był trochę szarpany, straciliśmy trochę na pierwszej zmianie. Goniliśmy, ale nie daliśmy rady. Gdybyśmy byli w czubie od początku, może skończyłoby się inaczej. Wyszło jak wyszło, jestem zawiedziony. Na tyle nas było dziś stać. To bardzo bolesna porażka, odpadamy z mistrzostw świata, a na przykład taka Kenia wchodzi do finału… Jestem załamany. Nie ma co zganiać na pogodę, bo wszyscy mieli takie same warunki – powiedział Marciniszyn. – Wydawało mi się, że kiedy dostałem pałeczkę od Kacpra Kozłowskiego poszedłem mocno. Ale rywale mi odskoczyli, starałem się ich trzymać. Końcówka była niezła, ale nie udało się. Wyniki dziś były bardzo dobre. Wszyscy poszli do przodu, a my trochę stanęliśmy. Musimy biegać indywidualnie w granicach 45,5 sekundy i szybciej, żeby mieć szanse z innymi sztafetami. To moja pierwsza tak ważna impreza. Skończyłem studia, zamierzam się w pełni poświęcić treningowi. Mam nadzieję, że za rok będzie lepiej – dodał Piotr Wiaderek.
Piotr Wiaderek przekazuje pałeczke Jakubowi Krzewinie (fot. Marek Biczyk)
W eliminacjach na 200 m do swojego rekordu życiowego zbliżyła się Anna Kiełbasińska. Czas 23.34 nie pozwolił jej jednak awansować do półfinału (była 6. w IV serii). – Mimo wszystko jestem zadowolona, to było dobre przetarcie przed sztafetą. To jeden z moich najlepszych wyników w karierze. I to zrobiony po dołku, w jakim byłam po młodzieżowych mistrzostwach Europy. Teraz muszę być pozytywnie nastawiona do rywalizacji w sztafecie. Nie wiem, na której zmianie pobiegnę, ale mam przeczucie, że będę rozpoczynać albo kończyć naszą sztafetę – powiedziała Ania.
Załamany eliminacjami był oszczepnik Igor Janik. Już w pierwszej kolejce uzyskał co prawda dobry wynik (80.88), który dałby mu finał wszystkich mistrzostw świat po 2001 roku i dwóch ostatnich igrzysk olimpijskich, ale rywale rzucali dalej. Do ostatniego rzutu Fatiha Avana, Janik był na 12-stej pozycji. Turek uzyskał jednak wynik 81.94 m i wypchnął Igora poza dwunastkę. – Walczyłem jak mogłem, zrobiłem co mogłem, ale nie udało się. Pech. W tym sezonie dziwnie się to wszystko układa. Na początku było dobrze, potem problemy zdrowotne. Teraz jestem zdrowy, ale widocznie nie mam szczęścia. To kolejny rok, w którym jadą na mistrzowska imprezę i nie udaje mi się. Mam nadzieję, że w przyszłym roku karta się odwróci – podsumował swój występ polski oszczepnik.
Z Daegu
Rafał Bała
Wyniki na str:
http://daegu2011.iaaf.org/ResultsByDate.aspx?racedate=09-01-2011
Wywiady z naszymi zawodnikami i trenerami na stronie www.youtube.pl/PZLAwideo