Menu
1 / 0
Aktualności /

WŁODZIMIERZ MICHALSKI: Niech wygra lepszy

WŁODZIMIERZ MICHALSKI: Niech wygra lepszy

Niedawno odebrał statuetkę dla najlepszego trenera w polskiej lekkoatletyce za sezon 2011. Jego zawodnicy wykonali w mijającym roku niesamowitą pracę, która dała zaskakujące efekty. Mimo to Włodzimierz Michalski pozostaje skromnym szkoleniowcem, który niemal całą zasługę przypisuje właśnie swoim podopiecznym

Niedawno odebrał statuetkę dla najlepszego trenera w polskiej lekkoatletyce za sezon 2011. Jego zawodnicy wykonali w mijającym roku niesamowitą pracę, która dała zaskakujące efekty. Mimo to Włodzimierz Michalski pozostaje skromnym szkoleniowcem, który niemal całą zasługę przypisuje właśnie swoim podopiecznym.

 

 

- Październik, listopad każdego roku to czas podsumowań lekkoatletycznego sezonu. Dla pana i pańskiej grupy tyczkarzy to podsumowanie wypada znakomicie. Pańscy podopieczni zdobyli kilka medali wielkich imprez, w tym ten najważniejszy, złoty mistrzostw świata w Daegu Pawła Wojciechowskiego. Trudno wyobrazić sobie większy sukces.

- Tak nam się udało. To był wyjątkowo trudny rok, również dla trenera. Chodzi szczególnie o strukturę treningu, ponieważ każde zawody były ważne. Wojskowe, gdzie presja była znaczna, młodzieżowe mistrzostwa dla Pawła, Uniwersjada jako bezpośrednie przygotowanie Łukasza do mistrzostw świata i wreszcie same mistrzostwa globu w Daegu. Cieszę się, ze udało nam się na tych wszystkich imprezach osiągnąć właściwie maksymalną formę. To tylko i wyłącznie zasługa chłopaków, serdecznie im dziękuję.

- Po każdym rekordzie i medalu w tym sezonie Paweł Wojciechowski mówił, że jest w szoku i nie wie, skąd wzięła się taka forma. Pan wie?

- Te dwa lata przerwy, którą miał, były dla niego dość trudne. Uciekły napięcia mięśniowe, musieliśmy wszystko odbudowywać. Zmieniliśmy elementy techniki, a poza tym Paweł wydoroślał jeśli chodzi o stronę fizyczną. Przygotowanie, które przez cały rok starałem się zaaplikować dało znakomity efekt. Mamy oczywiście jeszcze dużo pracy, szczególnie jeśli chodzi o miejsce odbicia, żeby nie bolały go plecy, żeby nie było kontuzji. Chodzi o to, by swobodnie mieć miejsce na drugą część skoku, czyli odwał. Jeśli tok się uda, nie będą się przytrafiały takie problemy jak choćby podczas eliminacji w mistrzostwach świata w Daegu.

Paweł Wojciechowski podczas MŚ w Daegu (fot. Marek Biczyk)

- Kiedy Paweł Wojciechowski był w tym roku rekord kraju – 5.91 – wydawało się, że nasi pozostali zawodnicy jednak będą do niego sporo tracili, podobnie jak zagraniczne gwiazdy. Jechał przecież do Daegu jako lider światowych list. Tę formę potwierdził w Korei Południowej. Tymczasem pański syn, Łukasz Michalski, Mateusz Didenkow czy wracający po kontuzji Przemysław Czerwiński gonią Pawła. Zapowiada się zacięta walka o igrzyska w 2012 roku.

- To będą bardzo trudne eliminacje. Sławek Kaliniczenko, Jacek Torliński i ja ustaliliśmy zasady: do Londynu pojada tyczkarze z najlepszymi wynikami, a w przypadku uzyskania takiego samego wyniku, zdecydują mistrzostwa Europy w Helsinkach. Zawodnicy będą musieli wykazać już na początku sezonu letniego niesamowitą formę.

- Czy pańscy zawodnicy będą startowali w sezonie halowym?

- Ani z Łukaszem ani z Pawłem nie nastawiamy się na starty zimowe. Owszem, chłopaki pokażą się w kilku startach – od 25 stycznia do halowych mistrzostw Polski. Ale w HMŚ w Stambule nas zabraknie. Jedziemy w tym czasie do RPA, by przygotowywać się do sezonu letniego.

- Najważniejsze będą igrzyska olimpijskie. Jeszcze dwa lata temu trudno było sobie wyobrazić, by któryś z naszych tyczkarzy miał szanse na medal w Londynie. Dziś szanse - przynajmniej na jeden, a może i na dwa medale – są spore.

- Rzeczywiście, ale pamiętajmy, że światowa czołówka będzie się przygotowywała równie intensywnie jak my. To rok olimpijski, a w nim zawsze wyniki są niesamowite. W miarę prosto jest wypracować odpowiednią formę fizyczną. Problemem jest odporność psychiczna. Kto będzie miał silniejszą głowę, kto wytrzyma napięcia na większych wysokościach, ten stanie na podium. Mieliśmy przykład Lavillenie, kiedy skakał w Daegu. Wydawało się, że nie ma szans, by go pokonać. I nagle jedna udana próba któregoś z zawodników – Francuz przestaje skakać, jakby zapomniał o tym, co ma zrobić.

- A zatem w perspektywie tak ważnych startów istotna jest współpraca z psychologiem.

- Ten element współpracy z psychologiem zawodnicy przechodzą niemal codziennie, ponieważ muszą nauczyć się odreagowywać stres, który pojawia się na zawodach. A z pewnością na igrzyskach będzie on jeszcze większy. To nie będą mistrzostwa świata, to będą igrzyska. Tam już każdy będzie przygotowany, o sukcesie zdecyduje głowa.

- A jak pan odreagowuje stres w trakcie i po zawodach?

- Wstyd się przyznać, ale na zawodach jestem tak zdenerwowany, że musze zapalić. To wstrętny nałóg, ale człowiek siedząc na trybunach i obserwując to, co dzieje się na skoczni człowiek ma już nerwy tak poszarpane, że musi sięgnąć po papierosa. Ważne jest, by w trakcie konkursu nie dać po sobie poznać zawodnikowi, że jest się zdenerwowanym. Trzeba zwracać uwagę na niedoskonałe elementy techniki i utwierdzać go, że jest dobrze przygotowany fizycznie: jest dobrze, dasz radę, musisz skoczyć, jest dobrze.

Łukasz Michalski podczas MŚ w Daegu (fot. Marek Biczyk)

- Niedawno powiedział pan, że czeka na oficjalne potwierdzenie tego, że jest pan trenerem skoku o tyczce. Co to znaczy?

- Całe życie bawiłem się w skok wzwyż. To moja ukochana konkurencja. Nagle przyszedł moment, w którym musiałem uczyć się tyczki. Jeździłem na zajęcia z Łukaszem, kiedy Roman Dakiniewicz prowadził treningi, podpatrywałem, uczyłem się razem z synem. Z uwagi na to, że Łukasz wybrał bardzo intensywne studia medyczne, a już wcześniej, w liceum jeździł na dodatkowe zajęcia, doszkalające przed egzaminami, przyszło nam robić treningi nie o 16, czy 17, ale o godzinie 20. Który z trenerów pozwoliłby sobie na to, żeby przez tyle godzin być do dyspozycji zawodników? A rodzić zrobi to wszystko. Dlatego to był ten moment, w którym ja musiałem „wejść w tyczkę”. Kariera Łukasza pod moim okiem toczyła się w sposób prawidłowy, więc Roman przekazał mi również Pawła Wojciechowskiego, uznając, że jestem gotów na to, by prowadzić ich obu.

- I z tej dwójki nie faworyzuje pan nikogo? Nie poświęca pan więcej czasu jednemu, albo drugiemu?

- Tak nie można. Już to, że podczas mistrzostw świata w Daegu podjąłem decyzję przeniesienia Pawłowi wysokości z 5.85 na 5.90 potwierdza, że gram fair. Przecież Łukasz miałby medal. Ale tu chodzi o to, że jeżeli chce się pracować dobrze nie można sobie pozwolić na faworyzowanie, w żadnym przypadku. Dlatego zrobiłem to co zrobiłem w Daegu, czyli pomogłem Pawłowi. Moim zadaniem jest ich przygotować do konkursu. A na skoczni – niech wygra lepszy!

 

Rozmawiał Rafał Bała

Powrót do listy

Więcej