e i – najprawdopodobniej – zapewnił sobie udział w najważniejszej sportowej imprezie czterolecia....
Mistrzostw Polski AZS, rozgrywane w Łodzi, przyniosły kilka wyników światowego formatu, szczególnie jeśli chodzi o rzuty. Największą niespodziankę sprawili oszczepnicy. Dwa z nich osiągnęli rezultaty ponad 83-metrowe. Zwyciężył 25-letni Paweł Rakoczy, który posłał oszczep na odległość 84.99 m. To prawie 2,5 metra dalej niż wynosił jego poprzedni rekord życiowy, z 1 października ubiegłego roku. Paweł wypełnił więc minimum PZLA na igrzyska olimpijskie i – najprawdopodobniej – zapewnił sobie udział w najważniejszej sportowej imprezie czterolecia.
- Wyniki znamy, zrobiły na wszystkich niesamowite wrażenie. A jak przebiegała rywalizacja w trakcie łódzkiego konkursu?
- Pogoda w miarę dopisała. Dwie godziny przed konkursem padał deszcz, przestał akurat gdy rozpoczynaliśmy rozgrzewkę. Później mieliśmy konkurs, podczas którego wiało w twarz, a ja jestem zawodnikiem, który lubi takie warunki. Jak wiadomo – po deszczu ziemia paruje i oszczep w związku z tym dostaje dodatkowego noszenia. Przyznam, że trenowałem ostatnio w Cetniewie, gdzie wiało bardzo mocno, skupiałem się na tym, żeby wykorzystać takie warunki. To przyniosło pożądany efekt. Udało mi się przytrzymać oszczep, był idealnie trafiany w środek ciężkości i poleciał bardzo daleko. Nie spodziewałem się tego.
- Na czym więc polegał główny błąd, jaki popełniałeś do tej pory? Co przeszkadzało Ci w oddawaniu tak dalekich rzutów jak w Łodzi?
- W poprzednim sezonie cały czas rzucałem zbyt wysoko. Na ostatnich zawodach udało mi się przytrzymać oszczep przy oku, wreszcie go trafiłem i rzuciłem 82,5 metra. Teraz całą zimę przetrenowałem, skupiałem się tylko i wyłącznie na tym, żeby wyeliminować ten błąd: chodziło o to, by nie uciekał mi oszczep, bym nie rzucał za wysoko. Na szczęście teraz jest idealnie trafiony, z mojej perspektywy wygląda jak jeden odlatujący się punkt.
- Płaska parabola lotu, czyli szybka ręka…
- Tak, ale dodatkowo musi być jeszcze więcej czynników. Trzeba dobrze pobiec na rozbiegu, zakryć barki i całą swoją masę i siłę władować w oszczep. Wtedy on dostaje energię i leci naprawdę daleko.
- Na razie jesteś jeszcze mało znanym zawodnikiem, w każdym razie na międzynarodowej arenie. Skąd pochodzisz i jak zacząłeś uprawianie lekkoatletyki?
- Pochodzę ze Złotoryi. Zaczynałem od czwórboju lekkoatletycznego, najlepiej radziłem sobie w rzucie piłeczką palantową. Po skończeniu 6. klasy mój pan WF-ista, niestety dziś już nieżyjący, Jan Smoliński, wziął mnie na rzut oszczepem. Pierwsze zawody we Wrocławiu, gdzie w pierwszym roku młodzika byłem drugi z wynikiem 42 metry sprzętem ważącym 600 gramów, upewniły mnie w tym, że to jest to, co będę robił. Rok później, w sezonie 2002 pojechałem do Siedlec na mistrzostwa Polski młodzików. Tam wygrałem z wynikiem 59.56, zadziwiając wszystkich. Po pierwsze nikt mnie nie znał, a po drugie rzucałem w sprinterskich kolcach. A te – jak wiadomo - nie mają wkrętów w pięcie, co charakteryzuje specjalistyczne buty do oszczepu. Udało mi się i tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda z tym sportem.
- We wtorek kończysz 25 lat, sprawiłeś więc sobie wspaniały prezent urodzinowy. Masz rekord życiowy, drugi wynik w historii polskiego oszczepu, drugi wynik w tym roku na świecie i olimpijską kwalifikację. Co z tych rzeczy smakuje najlepiej?
- Cieszę się ze wszystkiego, ale najbardziej chyba z wypełnienia minimum na Londyn. Takie było moje marzenie. Dopiero w ubiegłym roku, na koniec sezonu, kiedy rzuciłem ponad 82 metry uwierzyłem, że to jest w moim zasięgu. Cały czas trenowałem z tą myślą.
- Udało się przygotować znakomicie, bo w Łodzi w jednym konkursie miałeś trzy rzuty ponad 80 metrów.
- Nad tą regularnością starałem się pracować, to jest najważniejsze. Bałem się przed sezonem, że nie będę w stanie utrzymać odpowiedniego poziomu w kilku rzutach. Jednak dużo nad tym pracowałem, również pod względem psychologicznym. Współpraca z panem Markiem Graczykiem bardzo mi pomogła. Dzięki temu już tak bardzo nie spinam się na wynik. W poprzednich latach ta „80-tka” była blisko. Podświadomie miałem w głowie blokadę, bo chciałem zrealizować ten cel. Pan Marek nauczył podchodzić mnie do zawodów w ten sposób, bym myślał o zrealizowaniu planu treningowego, wypełnieniu zadania. Żebym nie skupiał się na wyniku. Wtedy naprawdę wychodzi lepiej.
- A jak pójdzie Ci w londyńskich igrzyskach?
- Moim marzeniem jest być w finale olimpijskim. A później? No cóż, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mam cichą nadzieję, że będę mógł powalczyć ze światową czołówką. Chciałbym pokazać, że chłopak ze Złotoryi też może się liczyć w Polsce i na świecie.
- Masz jakiegoś idola wśród byłych lub obecnych oszczepników?
- Tak jak dla większości oszczepników, również dla mnie Jan Żelezny jest niedoścignionym wzorem. A pierwszą osobą, którą zobaczyłem w trakcie rzutu w telewizji był Igor Janik, czyli… mój dzisiejszy klubowy kolega. Właśnie dlatego pojechałem do Gdańska.
- Wtedy Igor trenował z Twoim obecnym szkoleniowcem, Leszkiem Walczakiem. To człowiek, spod którego ręki wyszło już kilku dobrych oszczepników.
- Tak, doskonale potrafi nas przygotować. Moja dziesięcioletnia współpraca z trenerem, to, że dobrze mnie zna, potrafimy się dogadać nie tylko w relacjach trener-zawodnik, ale też bardziej na przyjacielskiej stopie – to wszystko przynosi takie efekty.
- Przy ciężkim treningu oszczepnikom zdarzają się kontuzje. Szczególnie zagrożony jest bark, łokieć, plecy. Tobie udało się uniknąć poważniejszych urazów?
- Niestety nie. Ale w moim przypadku chodzi o kontuzje kolana. W 2005 roku miałem artroskopię stawu. W zeszłym roku uraz mi się odnowił. Robiłem rezonans magnetyczny, wyniki były złe. Powinienem przejść operację. Ale po konsultacji z lekarzem, który oznajmił, że więcej złego już w tym kolanie mi się stać nie może, uwierzyłem, że mimo wszystko mogę rzucać. Dziś wciąż mam kłopoty z tą kontuzją, ale rzuca mi się rewelacyjnie.
- Wypełniłeś już normę kwalifikacyjną na Londyn. Ten wynik raczej zapewni Ci udział w igrzyskach, choć do lipca jeszcze sporo czasu. Jest spora grupa oszczepników, którzy mają ochotę na olimpijski start. Oprócz Ciebie i Bartka Osewskiego, jest Igor Janik, Marcin Krukowski czy Łukasz Grzeszczuk. A miejsca w kadrze tylko trzy. Będzie bardzo ciekawie.
- I o to chodzi. Bardzo dobrze, konkursy, które stoją na wysokim poziomie dodatkowo mnie mobilizują do dalekiego rzucania.
72.30 – taki był dotychczasowy rekord życiowy drugiego z bohaterów niedzielnego konkursu w Łodzi, Bartosza Osewskiego. W Łodzi poprawił ten wynik o prawie 12 (!) metrów, do poziomu 83.89 m! To oczywiście również nowy młodzieżowy rekord kraju i rezultat lepszy od minimum na IO. Bartek, podobnie jak Paweł Rakoczy, jest zawodnikiem AZS AWFiS Gdańsk i trenuje pod okiem Leszka Walczaka. Nie ma na koncie żadnego medalu juniorskich czy młodzieżowych mistrzostw Polski, a po niedzieli legitymuje się… 6. wynikiem w historii polskiego oszczepu! Pochodzi z Gdańska i w marcu skończył 21 lat.
- O ile Paweł Rakoczy jest już dość znanym oszczepnikiem na krajowym podwórku, Ty dopiero wkraczasz w to środowisko. I to od razu w wielkim stylu.
- W sumie to dopiero niedawno zacząłem mocniej trenować. Początki miałem w pierwszej klasie liceum, ale chyba nie traktowałem tego na poważnie. Dopiero kiedy w zeszłym roku rzuciłem 72 metry i zostałem powołany do kadry, coś się zmieniło. Miałem mocne przygotowania do sezonu, chyba z pięć obozów. To chyba stąd tak daleki rzut w Łodzi.
- Te przygotowania musiały być rzeczywiście bardzo intensywne.
- Jestem teraz dużo silniejszy, przytyłem też z piętnaście kilo w ciągu półtora roku. Ważyłem 89, a teraz 104 przy wzroście 194 cm. Ale za masą i siłą poszła też szybkość. Zobaczymy jak to dalej będzie.
- Fajnie byłoby utrzymać tak wysoki poziom i potwierdzić w kolejnych zawodach wynik z Łodzi. Gdzie planujesz następny start?
- Trener Walczak wspominał coś o konkursie w Halle, więc pewnie z Pawłem pojedziemy właśnie tam. Po tym co zrobiliśmy w Łodzi, jestem pewien, że uda nam się znów pokonać granicę 80 metrów. Czuję, że jest „petarda”. Zakładam pas i oszczep leci bardzo luźno.
- A więc życzymy powodzenia w Halle i kolejnych dalekich rzutów w dalszej części sezonu.