Jest jednym z trzech dyskoboli, którzy w obecnym sezonie pokonali barierę 65 metrów, czyli wypełnili normę PZLA na igrzyska olimpijskie. Przemysław Czajkowski cieszy się z tego osiągnięcia, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że musi rzucać jeszcze dalej, by myśleć o dobrym występie w Londynie.
Jest jednym z trzech dyskoboli, którzy w obecnym sezonie pokonali barierę 65 metrów, czyli wypełnili normę PZLA na igrzyska olimpijskie. Przemysław Czajkowski cieszy się z tego osiągnięcia, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że musi rzucać jeszcze dalej, by myśleć o dobrym występie w Londynie.
12 maja w Łodzi – podobnie jak kilku innych polskich miotaczy – Czajkowski wykorzystał znakomite warunki pogodowe i wyśrubował swój rekord życiowy do poziomu 65.61. Tym samym zapewnił sobie olimpijską przepustkę. Tydzień później w Halle też był bliski osiągnięcia odległości 65 m. I właśnie ustabilizowanie się na tym poziomie jest celem dyskobola AZS AWF Biała Podlaska na najbliższe tygodnie.
- Wypełniłeś już minimum olimpijskie na Londyn. Możesz chyba spokojnie przygotowywać się do igrzysk?
- Spokój jest, ale pozostaje też niedosyt. Nie jestem tak dobry technicznie, jakbym chciał. Czuję, że powinno być lepiej, bo jestem w formie. Niestety, pogubiłem się technicznie i nie wychodzi. Dlatego uprawiam tzw. "polowanie na wynik". Przyznam, że na treningach już przekraczałem granicę 66 metrów. Ale wiadomo jak jest na treningach - spokój, więcej rzutów, można się skupić na technice itd. I wtedy wszystko mi wychodzi. Szkoda, że nie udaje się przenieść tego na zawody. Tam są trzy rzuty, na mityngach sześć no. Do tego dochodzi stres i pojawiają się błędy. Muszę nauczyć się, by w trzech pierwszych rzutach pokazać na co mnie stać.
- Twoim trenerem w Białej Podlaskiej jest Krzysztof Stipura. Jak przygotowywaliście się do sezonu olimpijskiego?
- Dużo mocniej nie trenowaliśmy, staraliśmy się podejść do tego spokojnie. Najważniejsze, że treningi były systematyczne, nie miałem kontuzji. Oczywiście czułem presję, ale podszedłem do sezonu z zimną głową i stalowymi nerwami.
- Jest Was już trzech - polskich dyskoboli zakwalifikowanych na igrzyska w Londynie. Do Piotrka Małachowskiego dołączyłeś Ty oraz Robert Urbanek. Do tej pory byliście w cieniu "Machałka", ale pewnie jego sukcesy Was zmobilizowały.
- Pewnie. Wcześniej czailiśmy sie gdzieś za jego plecami. W tym roku pokazaliśmy, że jednak liczymy się jeśli chodzi o poziom światowy. To znakomita sytuacja, że jest nas trzech z olimpijską kwalifikacją. Chyba jeszcze nigdy tak nie było jeśli chodzi o polski dysk.
- To świadczy o sile tej konkurencji w Polsce...
- I nie tylko tej. Przecież niemal wszystkie rzuty w naszej lekkoatletyce to udowadniają. Z pewnością właśnie przedstawiciele konkurencji rzutowych dominują jeśli chodzi o polską Królową Sportu.
- Dużo trzeba wyrzeczeń i poświęcenia, żeby rzucać dyskiem 65 metrów?
- Bardzo dużo, nawet porównując to do poprzednich lat, kiedy nie byłem jeszcze na tak wysokim poziomie. Od kiedy zacząłem trenować zawsze moim celem był start na igrzyskach olimpijskich. Żeby to marzenie się ziściło musiałem jednak wskoczyć na dużo wyższy poziom treningowy, a co za tym idzie - wynikowy. Udało się wypełnić minimum i jestem już na ostatniej prostej do Londynu.
- A które z poprzednich igrzysk pamiętasz jako te, które oglądałeś po raz pierwszy z zaciekawieniem i pełną świadomością?
- Oglądałem zawody lekkoatletyczne już jako małe dziecko, ale tak w pełni świadomie śledziłem igrzyska w Sydney. Wtedy zaczynałem już trenować, więc moje zainteresowanie było ogromne. Doskonale pamiętam konkursy rzutu młotem i złote medale Kamili Skolimowskiej oraz Szymona Ziółkowskiego.
- Ale swoją przygodę z lekkoatletyką zaczynałeś nie od młotu, czy dysku, ale od...
- ...pchnięcia kulą. Mój starszy o trzy lata brat zaczął rzucać daleko piłeczką palantową. Według nauczyciela-trenera nadawał się do rzutu oszczepem. Mnie to też od razu zmotywowało. Chciałem zacząć w czwartej klasie szkoły podstawowej, ale rodzice nie pozwalali. Mama zawsze się obawiała, wolała, żebym skoncentrował się na nauce, żebym trochę wyrósł zanim zaczną jakieś poważne treningi. Dlatego minęło trochę czasu i z regularnymi zajęciami ruszyłem dopiero od szóstej klasy. Na początku pchałem kulą. Ale zraziłem się do tej konkurencji po tym, jak pewnego razu na zawodach prowadziłem w konkursie, ale sędziowe się pomylili, coś źle zapisali i centymetrami przegrałem. Później pojechałem na swój pierwszy obóz, wziąłem dysk do ręki i... nie chciałem już wracać do kuli. Miałem 13 lat i na treningu rzuciłem "jedynką" 32 metry i 30 centymetrów. Tak mi się spodobało, że moja przygoda z dyskiem trwa do dziś. Do liceum poszedłem do Białegostoku, a po trzech latach trafiłem na studia do Białej Podlaskiej. Tam trenuję już piąty rok.
Przemysław Czajkowski podczas mityngu w Halle (foto Marek Biczyk)
- Jakie są twoje najbliższe plany? Co jesteś w stanie osiągnąć w Londynie?
- Chciałbym jak najlepiej się przygotować, potrenować, ustawić się technicznie na 64-65 metrów i mieć regularność. A co to da? Zobaczymy. To zależy nie tylko ode mnie, ale także od dyspozycji innych zawodników. Można przecież rzucić 65 metrów i być bardzo daleko, a czasem wystarczy uzyskać 66 metrów, by zdobyć medal.
- Kto jest faworytem olimpijskiego konkursu?
- Na pewno dwójka: Harting-Małachowski. Oni są jakieś 2-3 metry przed resztą. Oczywiście może im zagrozić Hadadi, czy Kovago. Ale ja widzę w gronie faworytów jeszcze jednego dyskobola. Chodzi o Virgilijusa Aleknę. Litwin to bardzo doświadczony zawodnik, potrafi w najważniejszym momencie się zmobilizować, a wtedy dysk może mu polecieć naprawdę daleko.
- Co ciekawe, pochodzisz z małej miejscowości Czajki w województwie podlaskim, która ma bezpośredni związek z Twoim nazwiskiem...
- To prawda. Jeden z moich przodków był założycielem Czajek, ale nie chcę teraz wchodzić w szczegóły, bo mógłbym coś pomylić. W każdym razie jestem Przemek Czajkowski z Czajek.
---------------------
Przemysław Czajkowski urodził się 26 października 1988 roku. Jako 16-latek zajął 11. miejsce w MŚ kadetów w Marrakeszu. Dwa lata później odpadł w eliminacjach ME juniorów w Hengelo, a w 2009 roku zajął 9. lokatę w młodzieżowych ME w Kownie. Pierwszą seniorską imprezą w kategorii seniorów były dnia niego ME w Barcelonie, podczas których zajął 13. miejsce i nie awansował do finału. W sezonie 2011 zdobył srebro Uniwersjady w Shenzhen. Ma na koncie dwa medale MP seniorów: brąz z 2010 roku i złoto w 2011 roku, kiedy to nieoczekiwanie (o 60 cm) pokonał Piotra Małachowskiego.
Jego trenerem jest Krzysztof Stipura. Rekord życiowy – 65.61 m - ustanowił 12 maja 2012 roku w Łodzi.