Menu
1 / 0
Aktualności /

Marcin Lewandowski: natura wojownika

Marcin Lewandowski: natura wojownika

W środę, 13 czerwca skończył 25 lat i ma już na koncie kilka medali ważnych międzynarodowych imprez. Jest aktualnym mistrzem Europy (pierwszym w historii polskiej lekkoatletyki w biegu na 800 m na otwartym stadionie). Marcin Lewandowski zamierza walczyć o medal igrzysk olimpijskich w Londynie.

W środę, 13 czerwca skończył 25 lat i ma już na koncie kilka medali ważnych międzynarodowych imprez. Jest aktualnym mistrzem Europy (pierwszym w historii polskiej lekkoatletyki w biegu na 800 m na otwartym stadionie). Marcin Lewandowski zamierza walczyć o medal igrzysk olimpijskich w Londynie.

Normę kwalifikacyjną na igrzyska w Londynie (1:45.60) wypełnił 27 maja podczas mityngu w Hengelo, gdzie uzyskał czas 1:44.34. To czwarty wynik w jego karierze.

- Wiedziałem, że jest dobrze. Czułem się w porządku, znam siebie i wiem, jaką wykonałem pracę w ostatnich miesiącach. Nastawiłem się na to, by biec w czołówce. Zrealizowałem tę taktykę i osiągnąłem bardzo dobry czas. Najważniejsze, że w końcu czuję, że biegnę. Dla porównania rok temu wiele razy uzyskiwałem wynik 1:44, ale zdawało mi się, że nie jestem sobą. A z kolei dwa lata temu, przed mistrzostwami Europy czułem się w biegu bardzo mocno. Na szczęście w obecnym sezonie jest podobnie.

- Z czego wynika to różne samopoczucie?

- Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że po prostu z treningu. Mistrzostwa Europy w Barcelonie były moim pierwszym z seniorskich turniejów, w których miałem szansę na medal. Wcześniej startowałem w igrzyskach olimpijskich i w mistrzostwach świata, ale wtedy byłem innej klasy zawodnikiem, dopiero zbierałem doświadczenie. A w Barcelonie złoto było moim celem. Stąd też inny trening w 2010 roku. Rozplanowaliśmy go tak, by forma przyszła w trakcie mistrzostw. Udało się. W sezonie 2011 też chciałem biegać dobrze, ale już gdzieś tam w głowie miałem ten nadrzędny cel, jakim są igrzyska olimpijskie. Dlatego cała długoterminowa koncepcja treningu, którą mam z moim bratem-trenerem, Tomaszem jest podporządkowana startowi w Londynie. Mój organizm i moja psychika są dokładnie ukierunkowane. Wchodzimy już w trening typowy dla ośmiusetmetrowca, wcześniej miałem pod tym względem jeszcze duże zaległości w porównaniu do innych czołowych zawodników specjalizujących się w tej konkurencji. Teraz zbliżamy się do tego ostatniego etapu „wtajemniczenia”. Przygotowywałem się do tych igrzysk cztery lata, wreszcie są już na wyciągnięcie ręki.


Bieg podczas 2. Memoriału Kamili Skolimowskiej (foto Marek Biczyk)

- Jak i gdzie przygotowywałeś się do sezonu olimpijskiego?

- W połowie listopada polecieliśmy do Kenii i spędziliśmy tam miesiąc. W styczniu wybraliśmy się do RPA, żeby wykonać pracę szybkościową, takie małe przygotowania pod halę. Później wystartowałem w sezonie halowym, a następnie, w połowie marca znów byliśmy w Kenii – tym razem na dwa tygodnie. „Ładowałem tam baterie”, robiłem sporo kilometrów. Później znowu RPA i wreszcie ostatni obóz, miesiąc w Font Romeu.

- Wspomniałeś o hali. Dziś, z perspektywy czasu nie żałujesz, że zdecydowałeś się na bieganie w sezonie zimowym? Pamiętamy jeszcze ten pechowy półfinał mistrzostw świata, w którym zaliczyłeś upadek.

- Oczywiście w Stambule czułem złość, wtedy myślałem sobie, że rzeczywiście może ten start nie był mi potrzebny. Ale z drugiej strony, to było dla mnie cenne doświadczenie. Nie zdobyłem medalu, ale złapałem tą sportowa złość. To była moja druga wywrotka. Ale w 2009 roku w Berlinie, kiedy upadłem w półfinale, nie byłem jeszcze tak doświadczony. Stało się i tyle, nie wziąłem tego chyba aż tak bardzo do siebie. Teraz jestem na tyle mądry, że staram się z tej sytuacji wyciągnąć wnioski. To była jedna z lepszych lekcji w mojej karierze.

- Przejdźmy do Twoich najgroźniejszych rywali. Wynik Davida Rudishy z mityngu w Nowym Jorku – 1:41.74 – to dla Ciebie zaskoczenie?

- Trochę tak. Wiedziałem, że będzie mocny i że może łamać barierę 1:42. Szczerze mówiąc, myślałem, że Rudisha pobiegnie 1:41 dopiero po igrzyskach, z rozpędu. Ale zrobił to już teraz i to w Nowym Jorku, w innej strefie czasowej. Jestem pod wrażeniem.

- A co powiesz o kolejnych zawodnikach na liście najlepszych tegorocznych wyników? Drugi jest Nijel Amos z Botswany, trzeci Etiopczyk Mohammed Aman, a czwarty Leonard Kirwa z Kenii. Wszyscy trzej są z rocznika 1994…

- Jestem zaskoczony, szczególnie tym chłopakiem z Botswany. Wynik 1:43.11 to już prawdziwy kosmos. Co do Amana, on już wielokrotnie pokazywał, że jest bardzo mocny, może być silny w trakcie igrzysk. A jeśli chodzi o wiek zawodników z Afryki, no cóż, nie ma się co sugerować rocznikiem. Często rok urodzenia wpisany w paszporcie nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością… Ale to jest bez znaczenia w rywalizacji seniorskiej. Na razie nie ma się co sugerować tymi wynikami. Wiele razy w roku olimpijskim wyskakiwali jacyś nowi ludzie z super wynikami. A na imprezie docelowej nie istnieli. Podsumowując: Rudisha to wybitny ośmiusetmetrowiec, reszta stawki jest do pokonania. Jak mówiłem, groźny będzie Aman. Ale trzeba pamiętać, że on biegał już 1:43 w połowie maja. Czy utrzyma formę do sierpnia? Zobaczymy.

- Jak będą wyglądały Twoje najbliższe plany treningowe i startowe? Jesteś w stanie w tym roku pobić rekord życiowy?

- Oczywiście. Mogłem ustanowić „życiówkę” już na początku sezonu, zabrakło jednak trochę szczęścia w Hengelo i w Rzymie. A przecież moja forma dopiero przyjdzie. To były dopiero pierwsze starty, na przetarcie, na zrobienie minimum. Teraz będę się znowu koncentrował na treningu. Życiówka na pewno będzie w moim zasięgu. Wszystko, na co mnie stać będę mógł pokazać podczas igrzysk, albo bezpośrednio po nich, na mityngach. Niedługo jedziemy na ostatnie zgrupowanie do Font Romeu. Tam wykonam bardzo ciężką pracę. W międzyczasie zjadę tylko na jeden start, prawdopodobnie do Paryża. To będzie mój ostatni występ przed igrzyskami. A na treningach będę robił dużo szybkości.

- W każdym razie, ten sezon masz zamiar zakończyć wynikiem w granicach 1:43?

- Jak najbardziej. Powiedziałbym nawet, że będę się „czaił” na złamanie tej bariery. Najważniejsze jednak dla mnie jest miejsce na igrzyskach, a nie pojedynczy wynik na mityngu.

- Czyli nowy rekord Polski. Na taki wynik ma też nadzieję Adam Kszczot.

- Nie boję się marzyć, a ten wynik nie jest dla mnie nieosiągalny. Znam siebie, wiem jaką pracę wykonuję. Stać mnie na taki rezultat.

Z Adamem Kszczotem w Paryżu (foto Marek Biczyk)

- Uprawianie sportu zaczynałeś od piłki nożnej. Jak trafiłeś do lekkoatletyki?

- Przez sześć lat byłem piłkarzem klubu KP Police. Grałem na prawym skrzydle, biegałem z jednego na drugi koniec boiska. I to była moja duża zaleta. Miałem nawet trzy występy w kadrze makroregionu. A dodatkowo w szkole robiłem w ramach sportu co tylko się dało. Grałem na przykład w siatkówkę i koszykówkę w reprezentacji szkoły. W 2002 roku pojechałem na gimnazjadę. Pożyczyłem kolce od mojego starszego brata, Tomka. Pobiegłem tam „na żywca”, ustanowiłem rekord makroregionu, to był jeden z lepszych wyników w kraju w tej kategorii wiekowej. I tak rzuciłem piłkę i zająłem się bieganiem.

- Tak z dnia na dzień?

- No, niezupełnie. Przez trzy miesiące miałem w tygodniu trzy treningi piłkarskie i trzy biegowe. A więc na początku była to raczej zabawa. Ale już po krótkim czasie miałem medal mistrzostw Polski młodzików na 1000 metrów. Wygrałem swoją serię, ale w drugim biegu ktoś wyprzedził mnie o kilka setnych. To był mój pierwszy medal, który zdecydował o tym, że zakończyłem przygodę z piłką nożną.

- A trener w klubie piłkarskim nie miał pretensji?

- Tak się właśnie złożyło, że w tym samym czasie trener miał jakieś problemy zdrowotne i musiał zrezygnować z prowadzenia zespołu. Nasza ekipa zaczęła się trochę wykruszać. To tylko pomogło mi w podjęciu decyzji.

- Od razu Twoim trenerem był starszy brat, Tomek?

- Tak, ale na początku współpracowaliśmy jeszcze z trenerem Piotrem Kiedrowiczem, medalistą i rekordzistą Polski w chodzie. Tomek też u niego wcześniej trenował, miał z nim dobry kontakt. Stworzyliśmy jedną grupę, jeździliśmy na obozy z kilkoma zawodnikami. Ale od początku szkoleniową opiekę nade mną sprawuje mój brat, Tomasz.

- W 2006 roku miałeś epizod z biegami przełajowymi. Wystartowałeś nawet w mistrzostwach świata juniorów w Fukuoce.

- Zawsze bardzo dobrze wychodziły mi przełaje, bo mam predyspozycje do biegów długich. Jestem dość silny, dobrze mi szło na górkach. W 2006 roku mistrz Polski juniorów z długiego dystansu miał jechać na mistrzostwa świata do Japonii. A mnie zawsze marzyła się właśnie Japonia. Wygrałem rywalizację w kraju, trafiła się okazja, więc trafiłem do kadry na MŚ.

- Bardzo dobrze szło Ci w młodzieżowych mistrzostwach Europy. W 2007 roku zdobyłeś złoto, w 2009 roku srebro.

- W sezonie 2007 już w pierwszym starcie sezonu uzyskałem w Hengelo wynik 1:45.52, a młodzieżówka była moim celem numer 1. Udało się wywalczyć złoto. Dwa lata później przygotowywałem się raczej pod mistrzostwa świata seniorów w Berlinie. A więc młodzieżowe mistrzostwa nie miały tak dużego znaczenia. Zjechałem z obozu w wysokich górach tylko na ten start. Natomiast tydzień później ustanowiłem „życiówkę”, którą mam do dziś, czyli 1:43.84.

- Masz już za sobą igrzyska olimpijskie. W 2008 roku startowałeś w Pekinie, odpadłeś w półfinale. Jak wspominasz ten start?

- Zdawałem sobie sprawę, że nie jadę tam zdobywać medal. Oczywiście trzeba w siebie wierzyć, ale warto jednocześnie być realistą. Miałem w Pekinie nauczyć się czegoś, zebrać doświadczenie. Dla mnie sukcesem był już awans do półfinału, biegłem tam z najsilniejszymi rywalami – Wilfredem Bungei oraz z Jurijem Borzakowskim. Po raz pierwszy byłem na tak dużej imprezie, widziałem tak ogromny stadion. Mimo że odpadłem w półfinale, byłem zadowolony.

- Teraz, do igrzysk w Londynie z pewnością masz już inne nastawienie.

- Oczywiście. Jestem już w dobrym wieku, by sięgać po laury. Choć tak naprawdę za cztery lata w Rio de Janeiro będę miał 29 lat, a więc też będę w optymalnym wieku. Ale już w Londynie będę odpowiednio doświadczony i wytrenowany. Jest to dla mnie najważniejsza impreza i zrobię wszystko, by wypaść tam jak najlepiej.

- Powiedz jeszcze kilka słów o swoich przekonaniach, zapatrywaniach na kwestię motywacji, zainteresowanie historią starożytną i postaciami dawnych herosów.

- To dobre pytanie, ale odpowiedź na nie jest bardzo obszerna. Powiem tylko, że od najmłodszych lat byłem zafascynowany historiami związanymi ze starożytnymi herosami. Mity, legendy. Później poznawałem też życiorysy wielkich wodzów, którzy wygrywali najważniejsze bitwy i wojny. Uwielbiałem też oglądać filmy o nich, bardzo szanowałem takie osoby, były dla mnie autorytetami. Nawet kiedy jeszcze nie rozumiałem wszelkich powiązań i punktów odniesienia, które pojawiały się w życiu tych postaci. Z czasem sam parę razy poczułem smak zwycięstwa, więc miałem okazję, by w pewnym sensie poczuć się jak taki sportowy heros. Każdy dąży do tego, żeby wygrywać. A ja mam takiego ducha wojownika. Kiedy już zakończę karierę sportową na pewno będę musiał robić coś, co pozwoli mi realizować kolejne wyzwania.

- Masz jakiś „wojowniczy rytuał” przed startami?

- Nie, jeśli chodzi o sam start bardziej zdaję się na łaskę kogo innego. Ważne, żebym był dobrze przygotowany, a wtedy co ma być to będzie.

- A na koniec może uspokoisz kibiców… Czy uraz, którego doznałeś ostatnio podczas treningu pozwoli Ci w pełnym zakresie kontynuować przygotowania do igrzysk?

- Tak, nie ma większego problemu. Pojechałem na dwa dni do Poznania, żeby zrobić jakieś zabiegi na bolącą nogę. Źle postawiłem nogę w trakcie robienia skipów w lesie, stanąłem na korzeń. Ale nic nie zerwałem, noga jest trochę opuchnięta, naciągnięta. Cztery dni przerwy i wracam do biegania. Nie będzie mnie na mistrzostwach Polski w Bielsku-Białej, a kilka dni później jadę na obóz w Font Romeu.

-------------------------

Marcin Lewandowski urodził się 13 czerwca 1987 roku w Szczecinie. Przygodę ze sportem rozpoczął w klubie piłkarskim KP Police. Po kilku latach zajął się bieganiem. W sezonie 2005 był 7. w ME juniorów w Kownie (na 1500 m). Rok później otarł się o podium MŚ juniorów zajmując 4. pozycję (złoto w Pekinie zdobył wtedy David Rudisha), a w 2007 roku zdobył złoto młodzieżowych ME w Debreczynie (dwa lata później w imprezie tej samej rangi był drugi, tuż za Adamem Kszczotem). Na igrzyskach olimpijskich 2008 odpadł w półfinale, rok później zaliczył upadek w mistrzostwach świata w Berlinie (również w półfinale). Jednak po weryfikacji wideo został dopuszczony do finału, w którym zajął 8. lokatę. Dwukrotnie zajmował 2. miejsca w Pucharze Europy (2008 i 2010). Bardzo udany był dla niego sezon 2010, kiedy to w Barcelonie został mistrzem Europy seniorów i ukończył rywalizację w Pucharze Interkontynentalnym na drugim miejscu. Tą samą pozycję wywalczył kilka miesięcy później w halowych ME. Ma też na koncie złoto Światowych Igrzysk Wojskowych 2011 (jest zawodnikiem wojskowego klubu sportowego Zawisza Bydgoszcz). W MŚ 2010 w Daegu był 4., a w tegorocznych halowych MŚ odpadł w półfinale (znów zaliczył wywrotkę). Ma na koncie wiele medali mistrzostwa Polski wszystkich kategorii wiekowych, na bieżni i w przełajach. Jest aktualnym rekordzista Polski na 800 m (1:46.69). W 2010 roku został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.

 

 

Powrót do listy

Więcej