Łukasz Parszczyński będzie reprezentował Polskę podczas zbliżających się igrzysk olimpijskich w Londynie w biegu na 3000 metrów z przeszkodami.
Łukasz Parszczyński będzie reprezentował Polskę podczas zbliżających się igrzysk olimpijskich w Londynie w biegu na 3000 metrów z przeszkodami.
Minimum kwalifikacyjne na igrzyska Łukasz wypełnił już w pierwszym starcie na tym dystansie. 31 maja podczas bardzo mocno obsadzonego mityngu Diamentowej Ligi w Rzymie uzyskał rezultat 8:21.80.
- Byłem bardzo zadowolony, bo przecież nie prezentowałem jeszcze wtedy najwyższej formy. To był pierwszy tydzień po przyjeździe z obozu wysokogórskiego w Font Romeu. A w tym pierwszym tygodniu zazwyczaj biega mi się źle. Znacznie lepiej jest w drugim, trzecim tygodniu. Ogólnie czuję się w tym sezonie bardzo dobrze.
- Ale w Helsinkach nie udało Ci się zdobyć medalu, choć byłeś jednym z głównych faworytów.
- Mogę mieć pretensje tylko do siebie. Cały czas czułem, że jestem w dobrej dyspozycji. Medal z pewnością był w moim zasięgu. Liczyłem na to, że bieg będzie inaczej wyglądał. Okazało się jednak, że był wolny, w jego trakcie mieliśmy sporo przepychanek. Ciężko było mi się odnaleźć, nie miałem swojego optymalnego miejsca. Zawiodła moja taktyka. Szkoda, następne mistrzostwa Europy są za dwa lata, postaram się poprawić ten wynik.
- Ale przed Tobą, tuż tuż, igrzyska olimpijskie. Co zrobisz, żeby nie powtórzyć takiego błędu?
- Z pewnością nie będę liczył na wolne, czy na szybkie tempo. Postaram się odnaleźć swój rytm biegu. Jestem dobrze przygotowany i mam nadzieję, że wypadnę lepiej. Na zgrupowaniu w Font Romeu muszę tylko podtrzymać formę, nie będę już ciężko trenował tak jak przed rokiem. Wtedy popełniłem błąd. Miałem nominację na mistrzostwa świata w Daegu, pojechałem na obóz i miałem mocne treningi. W najważniejszym momencie odezwało się zmęczenie. W obecnym sezonie, mimo że mam za sobą 5 biegów, to w żadnym z nich nie dałem z siebie wszystkiego. Zostało mi dużo sił, to były głównie biegi na przetarcie. Teraz czeka mnie jeszcze start w Memoriale Kusocińskiego w Szczecinie – na płaskim dystansie 3000 m. To będzie bieg w drugim tygodniu po górach, a więc dyspozycja powinna być optymalna.
- Igrzyska to wielka impreza, podczas której do rywalizacji na bieżni dochodzi jeszcze presja i duży stres.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Przyznam, że już w Helsinkach to też trochę mnie przytłoczyło. Dużo ludzi oczekiwało po mnie medalu, wskazywano mnie w gronie faworytów. W trakcie biegu byłem spięty i zdenerwowany, to mnie bardzo dużo kosztowało. Na igrzyskach też będzie stres i presja, ale postaram się skoncentrować i poradzić sobie z tym. Jeśli będę w formie to będę się czuł pewnie. Wiem, że jestem dobrze przygotowany i mogę szybko biegać. Jedyne czego mi jeszcze trochę brakuje to… odwaga. Tak w każdym razie było podczas mistrzostw Europy w Helsinkach. Powinienem tam mocno ruszyć do przodu a nie czaić się i czekać nie wiadomo na co. To była dla mnie surowa, ale dobra lekcja. Dała mi dużo do myślenia.
- W biegach przeszkodowych dominują oczywiście ciemnoskórzy zawodnicy. Gdzie swojej szansy mogą szukać biali?
- Oni mają z pewnością duży luz. Choć widać jak brzydko skaczą przez przeszkody, to przecież nie „nabijają” się, taki dystans dużo ich nie kosztuje. Na pewno w płaskich biegach też walczyliby o medale. Cóż, z pewnością Afrykanie wyprzedzają nas, Europejczyków. Ale myślę, że można z nimi wygrywać. Na razie robią to francuscy Arabowie, naciskają Hiszpanie. Ciemnoskórzy biegacze to przecież nie są nadludzie. Dużą rolę odgrywa dyspozycja dnia, styl rozgrywania biegu. Mają większe szanse, gdy tempo jest mocne. Jeśli bieg jest wolny na końcówce można podjąć z nimi walkę.
- Twój rekord życiowy - 8:15.47 – to już naprawdę solidny wynik na wysokim poziomie.
- Ustanowiłem go rok temu, ale po biegu nie byłem zadowolony, czułem niedosyt. Sądziłem, że uzyskam czas około 8:25. Nie spodziewałem się uzyskania minimum na mistrzostwa świata. Cóż, kiedy człowiek jest w formie to nie czuje, że nogi niosą go dużo szybciej niż zazwyczaj. Z całą stanowczością mogę powiedzieć, że stać mnie na wyniki w granicach 8:10. Brakuje mi jednak doświadczenia w mocnych biegach.
- 8:10 to już bardzo blisko rekordu Polski Bronisława Malinowskiego, który w 1976 roku przebiegł ten dystans w 8:09.11. To już prawie 36 lat, a rekord wciąż pozostaje niepobity…
- Dziś z dobrych zawodników, którzy potrafią szybko biegać, został tylko Tomek Szymkowiak. Młodzież ma talent, jednak jeszcze daleko im do dobrych wyników. Ten wspomniany rekord na pewno jest do pobicia. Pytanie tylko, kto to zrobi. Może mnie się uda… Wiadomo, że rekord kraju to bardzo ważna sprawa, ale nie może oznaczać spełnienia zawodnika. Trenujemy po to, żeby zdobywać medale na wielkich międzynarodowych imprezach. Bicie rekordów to jeszcze nie wszystko. Cieszę się, że nasze biegi średnie idą do przodu, zawodnicy są w stanie rywalizować na europejskim poziomie. Był taki 3-4-letni przestój. Ciężko było zrobić jakieś minimum. Teraz widać, że coś się ruszyło, ale wciąż czegoś nam brakuje.
- Wróćmy do roku 2007, kiedy reprezentowałeś Polskę na młodzieżowych mistrzostwach Europy w Debreczynie. Byłeś jednym z faworytów, ale w finale… zostałeś zdyskwalifikowany. Co się stało?
- Pamiętam to jak przez mgłę. Wszystko odbywało się w ferworze walki. Kiedy usłyszałem po biegu o swojej dyskwalifikacji pomyślałem, ż chodzi o wyjście poza bandę po pierwszych 200 metrach. Sądziłem, że właśnie tam popełniłem błąd. Dopiero później dowiedziałem się, że chodziło o walkę na ostatniej prostej. 100 metrów przed metą biegłem na trzeciej, medalowej pozycji. Na 60-tym metrze odepchnąłem Węgra. Wiadomo, był u siebie, sędzia podniósł czerwoną kartkę. To była moja pierwsza dyskwalifikacja – mam nadzieję, ze ostatnia. Zawsze walczę fair i źle patrzę n a to, gdy ktoś komuś zabiega drogę, czy rozpycha się.
- Jak zaczynałeś przygodę z lekkoatletyką? Pamiętasz swój pierwszy bieg na przeszkodach?
- Tak, uzyskałem wtedy czas 9:01. Biegło trzech zawodników, to było w Płocku. Starałem się zrobić minimum na mistrzostwa Europy. Ale nie udało się. Mój kolejny bieg to już młodzieżowe mistrzostwa Polski w 2005 roku i wynik 8:31. Rozgrywany w zupełnie innych okolicznościach, prowadzony. Pierwszy biegł Jakub Czaja, podyktował szybkie tempo, mogłem się wykazać. Przeszkody spodobały mi się od samego początku, można w nich osiągnąć więcej niż na płaskim dystansie.
- Miałeś kiedyś problemy np. z pokonywaniem rowu?
- Nie, ale musiałem się sporo napracować nad techniką pokonywania przeszkód. Słabo mi to wychodziło i przyznam, że do dziś wciąż mam coś do poprawienia. Może to wynika ze specyfiki biegu. Jedni pokonują przeszkody lepiej, inni – jak ja – gorzej.
- Skąd pochodzisz i jak zacząłeś biegać?
- Urodziłem się w Warszawie, 9 lat trenowałem z trenerem Andrzejem Jobtem, reprezentowałem barwy stołecznej Polonii. Zacząłem jako siedemnastolatek. Po szkole podstawowej poszedłem do technikum. Akurat kolega, który przeprowadził się na moje osiedle ćwiczył sprinty u tego trenera, Miał dobre wyniki, zdobywał medale. To mi imponowało, więc postanowiłem sam spróbować. A że zawsze lubiłem biegać, więc było mi łatwiej podjąć decyzję. Trener Jobt namówił mnie na treningi. Pierwszy bieg na warszawskiej Skrze był na dystansie 300 metrów. Z bloków pobiegłem 42 sekundy. Trener pokiwał głową i powiedział, że sprinterem to ja nie będę… Zresztą, moje warunki fizyczne chyba na to nie pozwalały. Startowałem więc na 600, 800 i 1500 metrów. A biegi długie to już czasy juniorskie.
- Dobrze wypadałeś też w przełajach. Masz nawet medale mistrzostwa Europy w rywalizacji młodzieżowej.
- Tak, bardzo lubię przełaje, mimo że to niezwykle ciężka rywalizacja. Tam na pewno wychodzi charakter zawodnika, trzeba być znakomicie przygotowanym i znieść psychicznie to obciążenie. Każdy bieg dużo człowieka kosztuje. Trzeba też zastosować dobra taktykę, nie szarżować siłami w trudnym terenie.
- Coraz częściej pojawiasz się nie tylko na międzynarodowych imprezach mistrzowskich, ale i na prestiżowych mityngach.
- Moim menedżerem jest Słowak Alfons Juck, bardzo dobrze mi się z nim współpracuje. Załatwia mi na naprawdę dobre starty, również na Diamentowej Lidze.
- Twoje marzenie to medale dużej międzynarodowej imprezy?
- Tak, na dziś realny jest dla mnie medal mistrzostw Europy i finał igrzysk olimpijskich. Z pewnością mnie na to stać, choć jeszcze dużo pracy przede mną. Muszę wszystko poukładać sobie w głowie i powinno być dobrze.
------------------------------
Łukasz Parszczyński urodził się 4 maja 1985 roku w Warszawie. Jego trenerem jest Marek Jakubowski, a od sezonu 2011 reprezentuje barwy klubu Podlasie Białystok.
Ma w dorobku srebrny i brązowy medal w klasyfikacji drużynowej młodzieżowych mistrzostw Europy w przełajach (2007 i 2006). Biegał w MME w sezonie 2007 na 3000 m z przeszkodami, ale w finale został… zdyskwalifikowany. Trzykrotnie zdobywał złoto HMP w biegu na 3000 m. W obecnym sezonie wywalczył tytuł mistrza Polski na 10 000 m i na 3000 m z przeszkodami. W ME w Helsinkach (2012) zajął 6. miejsce, rok temu podczas MŚ w Daegu odpadł w eliminacjach. Ma w dorobku wiele medali MP w różnych kategoriach wiekowych i na różnych dystansach.