Tomasz Majewski pewnie awansował do piątkowego finału MŚ w Moskwie. Z dobrej strony zaprezentowały się też w skoku wzwyż Kamila Stepaniuk i Justyna Kasprzycka.
Tomasz Majewski pewnie awansował do piątkowego finału MŚ w Moskwie. Z dobrej strony zaprezentowały się też w skoku wzwyż Kamila Stepaniuk i Justyna Kasprzycka.
Jako pierwszy na starcie stanął dziś oszczepnik Marcin Krukowski. Niedawno miał problemy zdrowotne, na młodzieżowych mistrzostwach Europy w Tampere zajął 9. miejsce. Postanowił jednak spróbować szans w seniorskich mistrzostwach świata w Moskwie. – W trakcie konkursu nic mnie nie bolało, ale miałem problemy z rozbiegiem, był po prostu trochę za krótki i startowałem z betonu – opowiada polski oszczepnik. Pierwsze dwie próby miał nieudane, w trzeciej, decydującej uzyskał 76.93. To był 12. wynik w eliminacyjnej grupie A i szanse na awans do finału oczywiście tylko teoretyczne.
Sensacji jednak nie było i w grupie B sześciu zawodników rzuciło ponad 80 metrów (awans zapewnił rezultat 80.18). Startujący w tej grupie Łukasz Grzeszczuk zupełnie się pogubił. Był spięty i chyba mocno zestresowany. W I kolejce uzyskał 74.72, drugiej i trzeciej próby nie zaliczył. Gdy wychodził ze stadionu wyglądał na podłamanego. – Kiedy obserwowałem go na ostatnich treningach widać było, że jest w formie, mógł tu rzucić daleko. Nie potrafię wytłumaczyć, co się stało – powiedział trener Michał Krukowski.
Niemal równo z oszczepnikami walkę o kwalifikację do finału rozpoczęły skoczkinie wzwyż. 21 zawodniczek, wśród nich bardzo mocne Rosjanki i dwie ambitne Polki: Justyna Kasprzycka i rekordzistka Polski, Kamila Stepaniuk. Kasprzycka pokonała czyściutko 1.78, 1.83 i 1.88. Zacięła się dopiero na 1.92. Pierwsza próba minimalnie strącona, druga również nieudana. Dopiero w trzeciej udało się zaliczyć wysokość, a to wystarczyło do wejścia do finału. – Chyba poradziłam sobie ze stresem. Owszem byłam zdenerwowana przy drugiej próbie na 1.92, ale później odzyskałam spokój i udało się. Oskakałam się na tej skoczni, mam nadzieję, że w finale będzie lepiej. Liczę na rekord życiowy w finale – powiedziała.
Kamila Stepaniuk też pokonała poprzeczkę na 1.92, ale w drugiej próbie (wcześniej bezbłędnie skoczyła 1.78, 1.83, miała zrzutkę na 1.88). – Wiedziałam, że dziś czuję się dobrze i spokojnie powinnam to przeskoczyć. Podejrzewałam, że 1.92 może dać awans do finału i tak się stało. Awans do finału to był plan minimum. Teraz dam z siebie wszystko – powiedział Kamila (cała rozmowa z naszymi skoczkiniami na kanala YouTube PZLA: http://www.youtube.com/PZLAwideo). Z rywalizacji odpadła m.in. mistrzyni olimpijska i dwukrotna halowa mistrzyni świata, Jelena Slesarenko.
W czwartkowy poranek oczy całej sportowej Polski były zwrócone na Tomasza Majewskiego. Dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą przyjechał do Moskwy walczyć o medal, chociaż perypetie zdrowotne, jakie miał późną jesienią ubiegłego roku, nie pozwoliły mu się przygotować tak, jak zamierzał. Ale w rundzie kwalifikacyjnej pokazał się z dobrej strony. W pierwszej próbie zaliczył 20.02, a w drugiej 20.76, czyli o 11 cm dalej niż wymagane minimum kwalifikacyjne. – Trzeba było pchnąć za linie i zrobiłem to, nie ma co z wokół tego robić zamieszania. Jestem profesjonalistą, wiem po co tu przyjechałem. Oczywiście w finale nie będzie łatwo. Dziś pokaz siły dał Ryan Whiting, jest zdecydowanym faworytem. Nie przewiduję żadnych fajerwerków w finale – stwierdził Majewski. Ryan Whiting wygrał kwalifikacje z wynikiem 21.51.
W grupie A startował Jakub Szyszkowski. Pchnął 19.36, a do kwalifikacji zabrakło 38 centymetrów. – Szkoda, bo w tym sezonie już kilka razy uzyskiwałem taka odległość. Tym razem nie dałem rady, ale cieszę się, że zebrałem doświadczenie. To się przyda w perspektywie przyszłorocznych halowych MŚ w Sopocie i mistrzostw Europy w Zurychu – podsumował swój występ kulomiot Śląska Wrocław (rozmowa z Jakubem na: http://www.youtube.com/PZLAwideo).
W eliminacjach na 200 m wystartowała Marika Popowicz. Przygotowująca się do biegu sztafetowego sprinterka zajęła 4. miejsce w swojej serii, z czasem 23.22. – To mój najlepszy czas w tym sezonie, bieżnia na Łużnikach jest super. Ale trochę zabrakło do półfinału. Koncertowo zepsułam końcówkę dystansu, na ostatnich dwóch metrach. Dałam się wyprzedzić Kanadyjce. Jednak wiem, po co tu przyjechałam. W niedzielę najważniejszy start, czyli sztafeta 4x100 m. Nie będę rozpaczać, bo nie na to pora – powiedziała (rozmowa z Mariką na: http://www.youtube.com/PZLAwideo).