Dzisiaj po południu 15 maja 2015 roku umarł mój Tata - Leonard Spychalski.
Dzisiaj po południu 15 maja 2015 roku umarł mój Tata − Leonard Spychalski.
Paskudny czerniak, który zaatakował go w ubiegłym roku, nie dał Mu szans i zniszczył nadnercza a następnie mózg.
Tata nie poddawał się do końca. Kiedy po powrocie z Torunia z Mistrzostw Polski zaczął sie czuć coraz gorzej, sił dodawał mu termin wyjazdu na Mistrzostwa Europy i perspektywa walki o medal.
Pomagałem Mu, jak mogłem na samych Mistrzostwach, a On wydobywał z siebie wielkie pokłady energii i upragniony medal zdobył. Taki był przez całe swoje życie. Ambicja sportowa połączona z wielkim talentem były jego paliwem w sporcie, a sport − napędem do życia.
Urodzony 5 września 1926 roku w dalekim Charbinie w Mandżurii od najmłodszych lat posiadał wielki talent do skoków, ale także do gier zespołowych (piłka nożna, hokej). Był mistrzem Charbina w skoku wzwyż nie tylko wśród mieszkających tam Polaków, ale wszystkich obecnych tam narodowości (Chińczycy, Rosjanie, Japończycy i inni ).
Po repatriacji do Polski w 1949 roku został studentem Akademii Medycznej w Szczecinie i jednocześnie zawodnikiem AZS Szczecin, a potem Budowlanych Szczecin.
Mimo że skakał najbardziej nieekonomicznym z możliwych stylem − kalifornijskim − był na przełomie 40. i 50. lat XX wieku czołowym polskim skoczkiem wzwyż.
W 1952 roku został wicemistrzem Polski z wynikiem 185 cm.
Potem była rodzina, praca lekarza na wielu etatach, ale zawsze znajdował czas na swój ulubiony skok wzwyż.
Gdy wyjeżdżaliśmy na wakacje pierwszą czynnością Taty po dotarciu na miejsce była budowa skoczni wzwyż (dwa kije z gwoździami jako stojaki i sznurek jako poprzeczka).
Tak uczył Tata mnie i mojego brata miłości do sportu. Udało mu się to doskonale bo dla nas sport jest równie ważny, jak był dla niego.
Kiedy zacząłem w 1995 roku bawić się w sport weterański − Tata najpierw dopingował mnie, a wreszcie po ukończeniu 75 lat postanowił sam spróbować ponownie. Znalazł w tym wielką radość, nauczyłem Go − tym razem ja − skakania flopem i jak wszyscy wiemy, zaczął odnosić sukcesy także w jesieni swojego życia.
Zdobył cały worek medali mistrzostw Polski weteranów, a w mistrzostwach Europy weteranów sięgnął po dwa srebrne i jeden brązowy medal.
Kochał sport, kochał młodość i jej namiastkę − sprawność fizyczną.
Myśleliśmy, że jeszcze wiele lat będzie bić rekordy Polski i zdobywać medale. Niestety los sprawił inaczej.
Pozostań Tato w naszej pamięci jako uśmiechnięty, szczęśliwy zwycięzca na podium.
Takim Cię kochaliśmy i takim Cię zapamiętamy.
Do zobaczenia na wiecznym stadionie.
Wojtek Spychalski