Trzy polskie biegaczki wystartowały w sobotę w finałach halowych mistrzostw świata w Portland. Najlepiej z tej trójki wypadła Justyna Święty, piąta na 400 m. Renata Pliś była siódma na 1500 m, w tym samym biegu Danuta Urbanik zajęła dziewiąte miejsce.
Trzy polskie biegaczki wystartowały w sobotę w finałach halowych mistrzostw świata w Portland. Najlepiej z tej trójki wypadła Justyna Święty, piąta na 400 m. Renata Pliś była siódma na 1500 m, w tym samym biegu Danuta Urbanik zajęła dziewiąte miejsce.
Dwa lata temu w Sopocie Justyna Święty uplasowała się na swoim koronnym dystansie tuż za podium. W tamtych mistrzostwach ustanowiła rekord życiowy, teraz w Portland zamierzała go poprawić. Jednak okazało się, że nawet to mogło nie dać jej medalu, bo żeby wskoczyć na podium trzeba było pobiec dużo szybciej niż 52 sekundy. Justyna uzyskała wynik 53.46, a to wystarczyło na 5. lokatę. - Jadąc tutaj liczyłam na poprawienie rekordu życiowego, może nawet pobicie rekordu Polski. Jednak nie udało się. Ale to mój drugi wynik w tym sezonie. W tym dniu dałam z siebie wszystko, biegłam do końca i jestem zadowolona. W końcówce nogi odmawiały posłuszeństwa, ale nie ma obaw przed sztafetą. Na pewno powalczę do samego końca. Teraz lód, lekki masaż, sen, odpoczynek i powinno być dobrze. Jest duża szansa na medal w sztafecie – powiedziała Justyna.
Szanse miały też nasze „średniaczki” – Renata Pliś i Danuta Urbanik – chociaż rywalki w finale na 1500 m były bardzo silne. A Polki albo zmęczone (Urbanik), albo trochę zagubione taktycznie (Pliś). Renata zajęła siódme miejsce (4:10.14), ale sama przyznała, że stać ją było na wyższą lokatę. – Australijka wyszła na prowadzenie, narzuciła ostre tempo. Nie było łatwo, startowały trzy Etiopki, pozostałe rywalki też były mocne. Siódme miejsce nie jest złe, choć gdybym była piąta czułabym się na pewno lepiej - stwierdziła Renia.
Z kolei Danusia (9. miejsce z czasem 4:12.59) przyznała, że to zdecydowanie nie był jej dzień: - Wyszło na to, że w eliminacjach odkryłam wszystkie karty i nic nie zostało na finał. Nie miałam mocy, nie było z czego ruszyć. Próbowałam się zbliżyć do rywalek, ale wyszło jak wyszło. Jestem zadowolona, że tu wystartowałam. Finał halowych mistrzostw świata to mój największy sukces, poprawiłam w Portland rekord życiowy. W decydującym biegu dziewczyny były bardzo mocne, a mi po prostu zabrakło sił.
Marika Popowicz-Drapała tuż przed biegiem półfinałowym w Portland
(fot. A. Szmigiel-Wiśniewska)
Na szybkiej, zielonej bieżni w Portland w sobotni wieczór o medale walczyły sprinterki na dystansie 60 m. Najszybsza okazała się Amerykanka Barbara Pierre (7.02), która wyprzedziła Dafne Schippers (7.04). Polka, Marika Popowicz odpadła w półfinale. W pierwszej serii zajęła 7. miejsce z wynikiem 7.34. - Niestety, 60-tka nie wybacza błędów. Zaszwankował start z bloków, czyli element, który był dotychczas moją mocną stroną. Zanim się pozbierałam to już była meta. Jestem zawiedziona występem w półfinale. Wszystko wskazywało na to, że będzie dobrze. Ale taki jest sport. Cieszę się z równego sezonu, on daje mi i trenerowi odpowiedź, w którym miejscu jesteśmy na drodze do Rio. Cały czas kręciłam się wokół swojego starego rekordu życiowego, cieszę się, że w tym roku w hali ustanowiłam nowa życiówkę. Mimo swojego stażu cały czas się uczę. Zwłaszcza od 2014 roku staramy się z trenerem na nowo nauczyć fajnie biegać, pozmieniać technikę. Cieszę się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Żałuję, że wynik 7.20 nie został przeze mnie złamany na mistrzostwach świata, to byłaby fajna życiówka. A jeśli chodzi o sztafetę w sezonie letnim: powinno biegać szybko i wyglądać ładnie! – zakończyła jak zwykle z uśmiechem Marika.
Dominik Bochenek odpadł w Portland już w eliminacjach (fot. A. Szmigiel-Wiśniewska)
W eliminacjach na 60 m przez płotki mężczyzn mieliśmy Dominika Bochenka. Dla niego to piąte halowe mistrzostwa świata. Po raz drugi (poprzednio w 2012 roku) bydgoszczanin odpadł już w I rundzie. Wynik 7.86 dał mu dopiero 6. miejsce w tej serii, a 21. w ogólnej klasyfikacji. - Szkoda, bo czuję się tu w Stanach bardzo dobrze. Podchodziłem do tych mistrzostw optymistycznie, na treningu było bardzo fajnie, liczyłem na szybkie bieganie. Niestety, rezultat w płotkach zależy nie tylko od formy, ale równiez od błędów technicznych. A tych się dzisiaj nie ustrzegłem. Nieźle wyszedłem z bloków, jednak później się zawahałem, bo myślałem, że był falstart. Na którymś płotku strasznie mnie skręciło i z tego później ciężko już było coś nabiegać - tłumaczył Dominik.
W niedzielę, czyli ostatniego dnia mistrzostw, polscy kibice będą się przyglądać szczególnie rywalizacji w skoku wzwyż pań (Kamila Lićwinko) oraz w żeńskiej sztafecie 4x400 m z udziałem Polek w roli kandydatek do medalu.