"Komisja ds. Zwalczania Dopingu w Sporcie nie uznała mojej istotnej winy. Nie zostałem zawieszony, ale otrzymałem naganę" - poinformował kulomiot Konrad Bukowiecki. Decyzja została podjęta w środę w Warszawie.
"Komisja ds. Zwalczania Dopingu w Sporcie nie uznała mojej istotnej winy. Nie zostałem zawieszony, ale otrzymałem naganę" - poinformował kulomiot Konrad Bukowiecki. Decyzja została podjęta w środę w Warszawie.
"Decyzja budzi moje mieszane uczucia. W uzasadnieniu usłyszałem, że komisja jest świadoma, iż nie mogłem się ustrzec, aby podejrzana substancja znalazła się w moim organizmie, ale w przepisach Światowej Agencji Antydopingowej jest napisane, że sportowiec jest odpowiedzialny za to, co znajduje se w jego organizmie. Nieważne, czy zrobił to świadomie, czy nie. Stąd kara nagany. Miałem nadzieję na uniewinnienie, bo nie zrobiłem niczego złego. Nie popełniłem żadnego błędu. Kupiłem dobrą odżywkę, z dobrej renomowanej firmy. Sprawdziłem skład, nie było tam niczego niedozwolonego" - podkreślił 19-letni lekkoatleta.
W środę w Warszawie obradował panel dyscyplinarny Komisji ds. Zwalczania Dopingu w Sporcie, który spotkał się z zawodnikiem oraz jego ojcem Ireneuszem, jednocześnie trenerem mistrza świata juniorów.
"Poproszono mnie o złożenie wyjaśnień. Wysłuchano mnie, zadano parę pytań. Później była narada trzyosobowego panelu i ogłoszenie werdyktu. Wszystko trwało około godziny. Teraz otrzymamy oficjalną decyzję na piśmie, która zostanie przesłana również do IAAF" - dodał Bukowiecki.
Kilka tygodni temu laboratorium WADA wykryło w odżywce kulomiota substancję o nazwie higenamina, mimo że na etykiecie preparatu nie była on wymieniona. "To dowód, że Konrad wziął niedozwolony środek nieświadomie" - wspomniał trener i ojciec zawodnika.
"Wprawdzie odżywkę kupiliśmy sami, ale w Polsce i korzystaliśmy z tej firmy już wcześniej. Nigdy nie było żadnych zastrzeżeń. A na etykiecie jest oznaczenie: doping free (z ang. bez dopingu). Mamy teraz oddawać każdy preparat do laboratorium? A co jeśli niedozwolone środki będą w mięsie? Też je badać?" - powiedział PAP Ireneusz Bukowiecki.
On wraz z synem - halowym rekordzistą świata juniorów - postanowili sami, na własny koszt, zbadać odżywkę. To nie było łatwe zadanie. Najpierw musieli otrzymać zgodę IAAF (Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych), by potem wyniki badania mogły zostać uznane jako dowód.
"Konrad od samego początku zapewniał, że nie wziął niczego zakazanego, a ja wiedziałem, że niczego mu nie podałem, więc podjęliśmy walkę. Jak dostaliśmy zgodę od IAAF, to od razu zawieźliśmy dwie odżywki do laboratorium. Obydwie hermetycznie zapakowane, by nikt nam nie zarzucił, że sami coś dorzuciliśmy. Okazało się, że w jednej z nich była higenamina, mimo że na etykiecie nie wspomniano o tym słowa. Dostaliśmy odpowiedni certyfikat" - dodał trener.
Sprawa domniemanego dopingu u Bukowieckiego wypłynęła we wrześniu, kiedy IAAF przysłało do PZLA poufną prośbę o wyjaśnienie, jak stymulant znalazł się w organizmie zawodnika. Nazwa środka nie znajduje się nawet na liście substancji zakazanych, ale jej chemiczna budowa jest podobna do specyfików, które m.in. pozwalają szybciej spalić tłuszcz. Zawodnik Gwardii Szczytno w ostatnim sezonie był badany około 40 razy i nigdy nie wykryto u niego dopingu. IAAF nie zawiesiło polskiego lekkoatlety, jedynie poprosiło o wyjaśnienia.
"Byłem też badany po całej aferze w październiku i wynik tej kontroli jest negatywny. To też świadczy o tym, że coś było nie tak z odżywką" - podkreślił Konrad Bukowiecki, który ma już także pierwsze sukcesy wśród seniorów.
W halowych mistrzostwach Europy w Pradze (2015) był szósty, w tegorocznych halowych mistrzostwach świata w Portland zajął czwartą lokatę. W finale igrzysk w Rio de Janeiro spalił wszystkie trzy pchnięcia.
PAP
Fot. Marek Biczyk