Różne modele współpracy trener-zawodnik lansowano w historii polskiej LA. W czwartek podczas ME juniorów w Nowym Sadzie triumfował układ ojciec-syn/córka. Albowiem pierwszy medal dla Polski zdobył Andrzej Jaros na 400m...
Różne modele współpracy trener-zawodnik lansowano w historii polskiej LA. W czwartek podczas ME juniorów w Nowym Sadzie triumfował układ ojciec-syn/córka. Albowiem pierwszy medal dla Polski zdobył Andrzej Jaros na 400m,
a w półtorej godziny później po drugi sięgnęła Anna Jagaciak – obydwoje trenowani przez swych ojców.
Tuż po dekoracji Andrzej Jaros (Agros Zamość), srebrny medalista w biegu na 400m powiedział:
- Wydawało mi się, że nie zacząłem biegu zbyt wolno, ale tak naprawdę to obudziłem się po 150 metrach i zacząłem przyspieszać. To chyba inni, m.in. Brytyjczyk, rozpoczęli bardzo szybko i ja w porównaniu z nimi biegłem wolno. Ale już na ostatnią prostą wyszedłem na czwartej pozycji, a potem miałem wrażenie, że przyspieszam, bo miałem sporo sił i minąłem dwóch rywali. Dzisiejszy medal jest dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo nawet o nim nie marzyłem. Szkoda, że Marcin Grynkiewicz nie trafił z formą, bo też miałby wiele do powiedzenia.
- Od początku mojej kariery reprezentuję klub Agros Zamość, chociaż urodziłem się i mieszkam w Lublinie. Moim jedynym trenerem był i jest mój ojciec. Ponieważ tata specjalizuje się w trenowaniu biegów średnich, więc nie zaczynałem od sprintu ale od 800m, a dopiero później przestawiłem się na 400m. W mojej rodzinie nie tylko tata uprawiał lekką atletykę, bo moja mama bardzo szybko biegała 200m, w 23 sekundy.
- W tym roku nie mam już żadnych poważnych planów startowych. Najważniejsze dla mnie były te Mistrzostwa Europy.
- Wzrost? 183 cm.
Anna Jagaciak (Juvenia Puszczykowo), odbierając gratulacje tuż po konkursie, jeszcze na płycie boiska, stwierdziła:
- Rzeczywiście coś w tym jest, że obydwa konkursy, eliminacyjny i finałowy, miały prawie identyczny przebieg. W obu najpierw miałam skoki spalone, potem skakałam dokładnie tyle samo - 5.97, a w trzeciej próbie w eliminacjach uzyskałam 6.28, a w finale - 6.29. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę miała takich denerwujących konkursów.
- Żałuję, że nie udało mi się dzisiaj poprawić rekordu życiowego, tylko go wyrównałam. Niedawno skoczyłam dalej bo 6.39, ale ten wynik się nie liczy, bo w czasie konkursu nie był mierzony wiatr.
- W Mistrzostwach Europy mam jeszcze jeden start, w niedzielę w trójskoku. Chciałabym pobić swój rekord życiowy z ubiegłego roku z Poznania, gdzie skoczyłam 13.43.
Medale medalami, ale kobiety są zawsze sobą. Stąd po chwili ważne pytanie do stojącej obok Martyny Bielawskiej: popatrz, czy mi się nic na twarzy nie rozmazało?
Konkurs skoku w dal zakończył się tuż przed 20., a dekoracja odbędzie się w sobotę, zatem Ania ma sporo czasu, aby się do niej przygotować.
Wysłuchał + fot. Janusz Rozum media@pzla.pl