To jej pierwszy medal mistrzostw świata i od razu złoty! Anna Rogowska jako jedyna pokonała w Berlinie poprzeczkę zawieszoną na wysokości 4.75 i zwyciężyła. Oto co powiedziała po zawodach mistrzyni świata:
Proszę mnie obudzić, bo chyba śnię… Gdy kilka miesięcy temu pytaliście mnie o optymistyczny scenariusz na mistrzostwa świata, powiedziałam, że byłoby pięknie, gdyby dwie Polki stanęły na podium. Ale nikt w to nie uwierzył. A dzisiaj się udało.
Fot. Adam Nurkiewicz/ www.mediasport.pl
Dla mnie to ogromne zaskoczenie, że Jelena wystąpiła dziś tak słabo. Byłam przekonana, że 4.75-4.80 to dla niej pestka. Ale to SA mistrzostwa świata, ludzie są zdenerwowani, czują na sobie ogromną presję. Tym bardziej się cieszę, że ja sobie z tym poradziłam.
Jacek była jedynym, który wierzył w mój złoty medal. Kiedy w środę skręciłam kostkę ze łzami w oczach stwierdziłam, że to już koniec i nie mam po co jechać na mistrzostwa świata. A on powiedział: otrzyj łzy, zobaczysz, że będzie pięknie. Jesteś waleczna, dasz radę.
Dopiero w przeddzień finału zeszła mi opuchlizna kostki. Miałam jeszcze drobne problemy w trakcie konkursu, stąd pewne kłopoty z rozbiegiem na rozgrzewce. Czasami wychodziły mi duże różnice przy odbiciu. Ale byłam skupiona na tym, by skakać w pierwszych próbach i oszczędzać siły i nogę.
Zrzutka na 4.65 tylko mnie zmobilizowała. W drugim skoku fajnie zaliczyłam tę wysokość i to dodało mi skrzydeł. W tym roku jestem już zdecydowanie stabilniejsza na pewnym poziomie. Te skoki nie schodzą poniżej 4.60. To wynik ciężkich treningów i olbrzymiej mobilizacji. Dzięki temu udało się dzisiaj osiągnąć to, co się udało.
Czy można porównać złoto z Berlina do brązu olimpijskiego z Aten? Dziś było trudniej. Ten start był dla mnie dużym obciążeniem. Do eliminacji nie wiedziałam, czy będę w stanie skakać. Ale byłam zadowolona z tego, co zrobiłam w eliminacjach i cieszyłam się, że kostka wytrzymała. Wiedziałam, ze dwa dodatkowe dni to dla mnie zbawienie. Opuchlizna powinna zejść i ból powinien być mniejszy. W finale była skupiona na tym, by przetrwać. I dzięki temu się udało. Nie miałam nawet chwili zawahania. Kiedy Jelena strąciła ostatnią próbę na 4.80, wiedziałam, że nie ma sensu skakać wyżej. To mnie rozbroiło i było po konkursie.
Na ten sezon postawiłam sobie trzy cele: wygranie mistrzostw Polski, czego wcześniej jeszcze nie dokonałam, zawsze byłam druga. Następnie medal mistrzostw świat – udało się zgarnąć złoto. No i to, co wydawało się najłatwiejsze, a czego jeszcze nie zrealizowałam, to poprawienie rekordu życiowego, który byłby jednocześnie nowym rekordem Polski. To jedyna rzecz, którą jeszcze mam do zrobienia w tym sezonie.
Fot. Adam Nurkiewicz/ www.mediasport.pl
Dla mnie najważniejsze jest, by z roku na rok się poprawiać, skakać coraz wyżej. Skakanie wciąż sprawia mi ogromną radość i liczę na to, że tak już będzie przez wiele lat. Znajomi się śmieją, że im trudniej, tym ja lepiej wypadam. Taka już jestem: gdy w moim życiu dzieje się coś złego, skupiam się na tym, by przetrwać, dać z siebie 110 procent Udało się.
Jelena to najlepsza zawodniczka na świecie. Jedyna kobieta, która pokonała 5 metrów i za to należy jej się szacunek. Jej porażka jest dal mnie wielkim zaskoczeniem. Liczę na to, że teraz już nie tylko ja będę wygrywała z Jeleną. To dobre dla tyczki. W pewnym momencie, gdy przyjeżdżałyśmy na zawody, było już nudno. Wszystko było jasne: pierwsza Jelena, a dopiero potem my, cała reszta. Jednak ostatnie starty pokazały, że z nią dać się wygrać, że jest takim samym człowiekiem jak my i ma gorsze dni.
Na koniec chciałabym podziękować trzem mężczyznom, bez których nie byłoby dzisiejszego sukcesu. To przede wszystkim mój trener i mąż, Jacek Torliński. Obok niego znakomity lekarz, który nade mną czuwał - Wolfgang Muller-Wohlfahrt, a także mój drugi trener, Leszek Hołownia-Klima.
Notował Rafał Bała