W drugim dniu Halowych Mistrzostw Europy w Paryżu kolejni reprezentanci Polski otarli się o podium. Niewiele do szczęścia zabrakło Renacie Pliś i Pawłowi Wojciechowskiemu.
W drugim dniu Halowych Mistrzostw Europy w Paryżu kolejni reprezentanci Polski otarli się o podium. Niewiele do szczęścia zabrakło Renacie Pliś i Pawłowi Wojciechowskiemu.
Nasz tyczkarz, który w tym roku ustanowił halowy rekord Polski był jednym z kandydatów do medalu. Opuścił pierwszą wysokość (5.41) i rozpoczął zawody od 5.51. Dwie pierwsze próby były jednak nieudane (okazałó się, że już na początku pękła mu tyczka...). Dopiero za trzecim razem udało się pokonać poprzeczkę. 21-letni Polak postanowił zbytnio się nie eksploatować i nie skakał 5.61. Na rozbiegu stanął dopiero, gdy poprzeczkę zawieszono 10 centymetrów wyżej. Pierwsza próba na 5.71 – nieudana. Jednak poprawka zaliczona bezbłędnie i w pięknym stylu. Tylko trzej zawodnicy oprócz Polaka uporali się z tą wysokością (Francuzi Lavillenie i Clavier oraz Niemiec Mohr). Wojciechowski trzykrotnie strącił poprzeczkę na 5.76 i zajął czwarte miejsce (tyle samo skoczył Malte Mohr, ale miał jedną zrzutkę mniej na 5.51). – Jestem na siebie zły, bo gdybym nie ta zrzutka na 5.51, stanąłbym na podium - kręcił głową niezadowolony Paweł. – Jedynym pocieszeniem jest to, że zebrałem doświadczenie w mojej pierwszej tak dużej imprezie seniorskiej. Nie ukrywam, że wybiła mnie z rytmu sytuacja, która miała miejsce na początku konkursu. W pierwszej próbie na 5.51 pękła mi tyczka, podobnie jak podczas mityngu w Gandawie. Musiałem więc wziąć inną i trochę się męczyłem. W moje skoki i w rozbieg wkradło się nieco nerwowości. Z kolei na wysokości 5.76 w pierwszej próbie tyczka była za miękka. Wziąłem twardszą, jednak nie dałem rady. W ostatnim skoku spadałem na poprzeczkę, ale nie chciałem uderzyć w nią plecami, więc przekręciłem się i spadłem na kolano. Trochę je stłukłem. Szkoda tego konkursu, miałem wielką szansę. No cóż, to moja pierwsza seniorska impreza, nauczka na przyszłość. Trener był zadowolony, bo wynik jaki osiągnąłem – 5.71 – jest dobry. Miałem się dostać do finału i tak zrobiłem. Niby powinienem się cieszyć, ale zupełnie mi nie do śmiechu...
Paweł Wojciechowski (fot. M. Biczyk)
Największą gwiazdą tego konkursu i całego drugiego dnia rywalizacji był Renaud Lavillenie. 24-letni Francuz w pierwszej próbie pokonał poprzeczkę na 6.03. To rekord Francji. Tym samym Lavillenie wskoczył na trzecie miejsce wszechczasów jeśli chodzi o rywalizację w hali. Wyżej skakali pod dachem jedynie Siergiej Bubka (6.15), który zresztą oglądał konkurs tyczkarzy z trybun hali Bercy (niedaleko siedział też mistrz olimpijski z Atlanty, Jean Galfione) oraz Australijczyk Steven Hooker (6.06). Rozpromieniony Lavillenie poprosił sędziów, by zawiesili poprzeczkę na 6.16 – centymetr wyżej od rekordu Bubki. To już bardzo wysoko i w ani jednej próbie Francuz nie był bliski powodzenia. – Fajnie, że skoczył tak dobrze, oglądałem jego próby, ale szczerze mówiąc myślami byłem gdzie indziej. Wciąż nie mogę sobie darować tego, że wymknął mi się tu medal mistrzostw Europy – mówił Paweł Wojciechowski.
Kolejne czwarte mejsce (po Tymińskiej i Wojciechowskim) w tych mistrzostwach zajęła Renata Pliś. Nasza czołowa milerka ukończyła rywalizację na dystansie 1500 m tuż za czołową trójką. To jej największy sukces w karierze (obok 2. miejsca w DME w Bergen), ale podopieczna trenera Zbigniewa Króla nie wyglądała na zbyt zadowoloną. – To był dziwny bieg, nie mogłam sobie znaleźć miejsca – opowiadała. – Chciałam się jak najlepiej ustawić, ale biegłam na końcu, trochę się szamotałam. Szkoda, że ta pierwsza trójka tak mi uciekła, bo na końcówce miałam jeszcze trochę siły. Takiej straty nie mogłam już jednak zniwelować. Finał potwierdził, że jestem w dobrej formie, bardzo pomogło mi tegoroczne klimatyczne zgrupowanie. W zeszłym roku zarówno przed Dauhą jak i przed Barceloną mówiłam, że jadę po doświadczenie. Teraz powiedziałam sobie: koniec już tych doświadczeń, nie ma się co szczypać, trzeba zacząć biegać! No i pobiegłam.
Załamana była z kolei Sylwia Ejdys. Przyjechała do Paryża z najlepszym tegorocznym wynikiem na europejskich listach. W stolicy Francji nie wyglądała jednak dobrze – zarówno w eliminacjach jak i w finale. W decydującym biegu zupełnie odpuściła, docierając ma metę na ostatniej pozycji, daleko za rywalkami. – Nie wiem co się dzieje. Niby jestem dobrze przygotowana, ale kiedy staję na starcie obok silnych rywalek ogarnia mnie strach, nie podejmuję walki – powiedziała zwyciężczyni Superligi Pucharu Europy z 2007 i 2008 roku. - Decydujący moment nastąpił na 500 metrów przed metą. Ale wtedy odpuściłam i później nie byłam już w stanie nic zrobić. Tak samo było w Barcelonie... Szkoda, bo medal był na wyciągnięcie ręki. To chyba brak wiary w siebie. Rozpoczęłam pracę z psychologiem, ale na efekty trzeba jeszcze poczekać.
W niedzielnym finale biegu na 800 metrów zobaczymy obu naszych reprezentantów. W pierwszej serii półfinałowej bardzo dobrze zaprezentował się Adam Kszczot. Brązowy medalista ME z Barcelony kontrolował sytuację na całym dystansie. Pewnie finiszował, tuż za zwycięzcą, Brytyjczykiem Andrew Osagie (czas Polaka – 1:49.38). W finale wystartuje z drugiego toru. Przed sobą (3 tor) będzie miał mistrza z Barcelony, Marcina Lewandowskiego. Ten z kolei był drugi w II serii półfinałowej (1:50.75). Za rywali miał dwóch innych kandydatów do medalu – Hiszpana Luisa Alberto Marco i Niemca Robina Schemberę. Rywalizacja między nimi była bardzo zacięta. - Moim celem było wejście do finału jak najmniejszym kosztem – powiedział Lewandowski. – Biegłem więc dość ekonomicznie, zacząłem z tyłu, spokojnie. Nie chciałem szarpać, przepychać się. Ale wiem, że gdybym musiał przyśpieszyć znalazłbym jeszcze trochę siły i wygrałbym te biegi. Nie było jednak takiej potrzeby. Jak będzie w finale? Prawdopodobnie potrzebny będzie długi, mocny finisz. Jestem na to przygotowany, podobnie zresztą jak na szybkie tempo na całym dystansie. Pytanie tylko, czy po moich ostatnich perypetiach zdrowotnych wytrzymam trzy biegi dzień po dniu. Na razie czuję się dobrze, mam nadzieję, że fizjoterapeuci doprowadzą moje nogi do normalnego stanu.
Renata Pliś (fot. M. Biczyk)
Szczęśliwie przez eliminacje biegu na 1500 m przebrnął tylko jeden z trzech naszych reprezentantów. Bartosz Nowicki rywalizował w I serii, która okazała się najszybsza. Polak od początku biegł w środku stawki, jak najbliżej krawężnika. – Taka była taktyka: trzymać się wewnętrznej części bieżni i przy każdej okazji przesuwać się po pierwszym torze do przodu. Wykazałem więc trochę sprytu i to na szczęście przyniosło efekt. Na końcówce zabrakło mi trochę mocy – opowiada świeżo upieczony rekordzista Polski na tym dystansie. Pierwsza dwójka – Hiszpan Olmedo i Turek Koyuncu – wbiegła na metę niezagrożona. Oni automatycznie awansowali do finału. Polak walczył więc z czasem, ale nie tylko... Na ostatnich metrach doszło do przepychanki Nowickiego z Serbem Goranem Navą. Nasz reprezentant okazał się o 0.03 sek szybszy (3:43.75). Musiał jednak czekać na kolejne dwie serie (do finału kwalifikowali się dwaj najlepsi z każdego biegu plus trzej znajlepszymi czasami). Udało się. Dwie kolejne serie były dużo wolniejsze. - W finale nie będzie już żadnych kalkulacji, muszę dać z siebie wszystko – zakończył Nowicki.
Nie udało się awansować Mateuszowi Demczyszakowi. Halowy mistrz Polski z tego roku, siódmy zawodnik ME 2010 z Barcelony, zajął co prawda – podobnie jak Nowicki – trzecie miejsce, ale z dużo słabszym czasem (3:47.67). Biegł na końcu stawki, a na 400 metrów przed metą wyszedł na prowadzenie. – Czułem, że tempo jest słabe, musiałem je podkręcić. Szkoda mi tej straconej szansy, bo miałem moc. Niestety, bieg był wolny i nie wszedłem do finału nawet z czasem – powiedział Demczyszak.
W eliminacjach przepadł też trzeci z naszych reprezentantów, Adam Czerwiński. On z kolei był szósty w III serii (czas 3:48.55). – Przyjechałem tu zebrać doświadczenie, mam nadzieję, że przyda mi się to już w tym sezonie letnim – powiedział podopieczny trenera Grzegorza Sobczyka. Był to pierwszy start 22-letniego Polaka poza granicami naszego kraju (!). – Szkoda, że bieg był tak wolny, bo na pewno mogłem tu walczyć na poziomie 3:43, a to z pierwszej serii dawało awans do finału. Na końcówkę zachowałem trochę sił, zebrałem się, ale jeden z rywali mnie przyblokował. Mimo wszystko cieszę się, że podszedłem do tych zawodów bez tremy. Podoba mi się atmosfera panująca w trakcie takich międzynarodowych imprez. Chciałbym w przyszłości znów startować w reprezentacji Polski.
Z Paryża
Rafał Bała