Już na początku sezonu olimpijskiego polscy miotacze pokazują się z najlepszej strony. Minima na londyńskie igrzyska mają już dyskobole, młociarze, oszczepnicy i – obrońca olimpijskiego złota – kulomiot Tomasz Majewski. Trójka z nich dołączyła do grona olimpijczyków podczas niedawnego mityngu w Halle. W tym utalentowany dyskobol – Robert Urbanek.
Już na początku sezonu olimpijskiego polscy miotacze pokazują się z najlepszej strony. Minima na londyńskie igrzyska mają już dyskobole, młociarze, oszczepnicy i – obrońca olimpijskiego złota – kulomiot Tomasz Majewski. Trójka z nich dołączyła do grona olimpijczyków podczas niedawnego mityngu w Halle. W tym utalentowany dyskobol – Robert Urbanek.
W sobotę w Halle już w pierwszej próbie uzyskał wynik 66.93 m, dzięki czemu wskoczył na drugie miejsce w historii polskiego rzutu dyskiem (tuż za Piotra Małachowskiego) i oczywiście wypełnił minimum na igrzyska olimpijskie w Londynie. Kolejne jego rzuty w konkursie też były dobre, ale już nie tak dalekie (63.85, 64.90, 63.73, 62.79, 63.73).
- Jak wyglądały zawody w Halle i czy już w rzutach treningowych dysk leciał Ci tak daleko?
- Rozgrzewka przebiegała jak zwykle, starałem się nie rzucać zbyt mocno, bo przed konkursem w Płocku miałem już rzut ponad 65-metrowy, a później podczas zawodów nie mogłem tego powtórzyć. Dlatego starałem się teraz tego nie powtórzyć, tak zresztą ustaliliśmy z trenerem. Byłem więc dość wyluzowany, starałem się wyłączyć i w pierwszej kolejce chciałem oddać dobry technicznie rzut. Udało się i to od razu na początku! Byłem tak zdziwiony, że trochę mnie „odcięło”… Oczywiście byłem pozytywnie nastawiony, ale zamiast o rzucaniu zacząłem myśleć o tym znakomitym wyniku z pierwszej kolejki, o tym, że wreszcie się udało.
- A po tym niesamowitym rzucie czułeś, że jest dobrze? Krzyczałeś, żeby rozładować napięcie?
- Nie pamiętam, czy krzyczałem tuż po rzucie, ale niesamowicie się cieszyłem, gdy sędziowie zaczęli mierzyć odległość. Wiedziałem, że będzie daleko i że prawdopodobnie wypełniłem olimpijskie minimum.
- Czy coś na ostatnich treningach wskazywało, że możesz rzucić tak daleko?
- Aż tak to chyba nie… Chociaż wiedziałem, że stać mnie na rezultat 65-65,5 metra. Przed wyjazdem, na treningu rzuciłem 65 metrów i zdawałem sobie sprawę, że minimum jest blisko. Warunki pogodowe w Halle były znakomite, dobry wiatr, wspaniała atmosfera i wysoki poziom. Mój wynik dał mi dopiero piąte miejsce! Kibice stali blisko, tuż przy barierkach, dopingowali nas.
- Już od dłuższego czasu trener Suski podkreślał, że masz duży potencjał, ale nie potrafiłeś udowodnić tego podczas zawodów. Co Cię blokowało?
- Nie potrafiłem technicznie wykonać dobrych rzutów na zawodach, zawsze lepiej prezentowałem się na treningach. To kwestia stresu, spięcia, które pojawiały się na mityngach. Mimo że czułem się mocny, popełniałem błędy i lepszych wyników nie było. Teraz na pewno się przełamałem i postaram się dalej rzucać na tym poziomie. W każdym, razie jestem pozytywnie nastawiony.
Robert Urbanek podczas sobotniego występu w Halle (foto Marek Biczyk)
- Nic dziwnego. W Halle rzuciłeś prawie 67 metrów – to już światowy wynik, który na dużych imprezach daje ścisłą czołówkę.
- To były super zawody, trafiłem idealny rzut i udało się. Teraz muszę pracować nad techniką, motoryką i utrzymać to. Sama kwalifikacja olimpijska i udział w igrzyskach to dla mnie duże wydarzenie, ale liczę, że to będzie dopiero przepustka do światowej czołówki. Daje mi to dużą motywację do dalszych treningów. Bo w przeszłości również tym bywało… Myślałem już nawet o tym, żeby skończyć z rzucaniem.
- W czasie gdy przechodziłem do trenera Suskiego. Pojawiła się ciężka praca, nie bardzo mi to pasowało. Na początku miałem kryzys, byłem niecierpliwy i chciałem, by wyniki przyszły szybko. Zmienialiśmy technikę, kombinowaliśmy. Byłem zdołowany, podminowany, bo nic nie wychodziło. Na szczęście w zeszłym roku coś się ruszyło. Pojawiła się forma, choć na zawodach nie mogłem jeszcze pokazać wszystkiego, na co mnie stać. Aż w końcu się udało. W Halle rzuciłem bardzo daleko. Mam więc nadzieję, że teraz już się przełamałem. Przydałoby się ustabilizować na poziomie 64-65 metrów i z tego znów rzucać daleko.
- Już trzeci sezon trenujesz z Piotrem Małachowskim. To mistrz Europy, wicemistrz świata i igrzysk olimpijskich i pewnie duży autorytet dla Ciebie pod względem sportowym.
- Znakomicie się dogadujemy, jest super kolegą. Traktuje go trochę jak starszego brata, mogę się od niego dużo nauczyć. Podpatruję go, a on mi podpowiada. Mamy w grupie dobrą atmosferę. Cieszę się, że trafiłem na takiego kolegę i światowej klasy dyskobola.
- Od pewnego czasu współpracujesz z psychologiem Nikodemem Żukowskim.
- Tak, dużo rozmawiamy. To na pewno ma też na mnie pozytywny wpływ.
- Jesteś stosunkowo nową postacią na polskiej arenie lekkoatletycznej, w każdym razie jeśli chodzi o światowe wyniki. Skąd pochodzisz i jak zacząłeś uprawiać lekkoatletykę?
- Pochodzę z Łęczycy. Treningi zacząłem od pchnięcia kulą. Próbowałem też bawić się oszczepem, ale w tych dwóch konkurencjach mi nie wychodziło. Ogólnie byłem słaby pod względem fizycznym, nie miałem wrodzonej siły. Byłem szczupły, choć solidnie zbudowanym. Trenerzy wiedzieli, że będę czymś rzucał, trzeba było tylko podjąć decyzję – czym. Okazało się, że najlepiej szło mi w dysku. Trenowałem z panem Adamem Kowalskim, doszedłem do juniorskich medali mistrzostw Polski. Złapałem bakcyla i postanowiłem, że będę to robił dalej.
- Informacja o Twoim znakomitym wyniku, dającym olimpijską kwalifikację pewnie szybko dotarła do Łęczycy…
- Oczywiście, dla tak małego miasteczka to spore wydarzenie, gdy „ich człowiek” zostaje olimpijczykiem. Choć, z drugiej strony, muszę tonować emocje, bo wszystko może się jeszcze wydarzyć. Nazwać się olimpijczykiem będę mógł dopiero po ślubowaniu i wylocie do Londynu. Ale na pewno już wszyscy moi bliscy i znajomi cieszą się, że wypełniłem olimpijską normę.
Nasi dyskobole (od lewej P. Czajkowski, P. Małachowski i R.Urbanek) podczas zawodów w Halle (foto Marek Biczyk)
- Życzymy więc udanego startu w igrzyskach. Tam faworytami będą przede wszystkim Piotr Małachowski i Robert Harting. Już w Halle pokazali wysoką formę, a rzut Hartinga na 70.31 musiał również na Tobie zrobić olbrzymie wrażenie.
- Pewnie, że zrobił. Widać, że mimo kontuzji kolana, która mu przeszkadza Harting jest świetnym zawodnikiem. Rzuca dobrze technicznie i w stu procentach wykorzystuje swoje możliwości fizyczne. Osiąga wspaniałe wyniki i można mu tylko zazdrościć… oczywiście w pozytywny sposób.
- Sylwetką przypominasz Riedla czy Aleknę. A jak jest z techniką? Na której z wielkich, światowych gwiazd się wzorujesz?
- Ciężko się porównywać do kogokolwiek, bo nie dorastam im jeszcze do pięt. Jednak dlatego, że rzucam z przeskokiem, podpatruję głównie Virgilijusa Aleknę. Szkoła niemiecka jest nieco inna, tamtejsi dyskobole rzucają z przytrzymanej nogi. Ale powtarzam, na razie musze robić swoje, trudno mi się jeszcze porównywać do tych najlepszych.
Robert Urbanek urodził się 29 kwietnia 1987 roku w Łęczycy. Reprezentował Polskę na młodzieżowych ME w 2009 roku (zajął w Kownie 7. miejsce) i na Uniwersjadzie 2011 (w Shenzhen był piąty). Przed rokiem podczas mistrzostw Polski seniorów w Bydgoszczy wywalczył brąz. Dwukrotnie (2008, 2009) był młodzieżowym mistrzem kraju. W Łęczycy prowadził go trener Adam Kowalski, a od trzech sezonów przygotowuje się razem z Piotrem Małachowskim pod okiem Witolda Suskiego. Podczas mityngu w Halle Robert poprawił swój rekord życiowy o ponad 2,5 metra (poprzednio legitymował się wynikiem 64.37).