W ostatnim dniu halowych ME w Pradze reprezentanci Polski wywalczyli 4 medale i w sumie wracają z Czech z siedmioma krążkami. Ten najcenniejszy, złoty, zdobył 800-metrowiec Marcin Lewandowski.
W ostatnim dniu halowych ME w Pradze reprezentanci Polski wywalczyli 4 medale i w sumie wracają z Czech z siedmioma krążkami. Ten najcenniejszy, złoty, zdobył 800-metrowiec Marcin Lewandowski.
Po trzech dniach rywalizacji w Pradze polska ekipa miała trzy brązowe medal i wciąż wielki apetyt na złoto. Marzenia mogły się spełnić już w pierwszym niedzielnym finale z udziałem Polki - Joanny Jóźwik - na 800 m. Tym bardziej, że w ostatniej chwili z rywalizacji wycofała się Brytyjka Jennifer Meadows, mająca problemy zdrowotne. Nasza brązowa medalistka ubiegłorocznych ME w Zurychu realizowała podobną taktykę jak w eliminacjach i półfinale, czyli długo trzymała się na końcu stawki. Jak się okazało, zbyt długo... Ostatnie 200 metrów teoretycznie powinno wystarczyć, by dogonić i wyprzedzić rywalki, ale nie tym razem. Jóźwik dwoiła sie i troiła jednak nie wystarczyło jej sił i szybkości, by przekroczyć linię mety w czołowej trójce. Czwarte miejsce (2:02.45), żal i łzy... - Te łzy szybko wyschną i zacznę myśleć o przygotowaniach do sezonu letniego. Nie zmienia to jednak faktu, że chyba zbytnio zaufałam swojej szybkości. Byłam mocna, bo przecież tej zimy miałam nabiegany bardzo dobry wynik. Ale rywalki też nie były słabe, a ja nie zaryzykowałam - skomentowała swój występ.
Ryzykować nie musiał natomiast Marcin Lewandowski, bo w praskich mistrzostwach był zdecydowanie lepszy od rywali. W finale pobiegł jak profesor, nie pozostawiając nikomu złudzeń. Wygrał z czasem 1:46.67. Tym samym złoty medal HME na 800 metrów pozostaje w rękach Polaków od 2011 roku. - To był chyba pierwszy finał takiej imprezu, w którym mogłem sobie pozowolić na jakiś błąd, bo miałem tak dużą przewagę nad przeciwnikami. Gdyby był tu Adam, też starałbym się wygrać i udowodnić, że jestem najlepszy - powiedział Marcin, który po 5 latach od triumfu w Barcelonie znów okazał się najlepszy w Europie na tym dystansie.
Trener Tomasz Lewandowski miał w niedzielę jeszcze jeden powód do radości. Srebrny medal na 1500 m wywalczyła trenowana przez niego Angelika Cichocka. Na złoto nie było szans, bo Sifan Hassan od początku miała ogromna przewagę nad resztą stawki. Ale Cichocka okazała się najlepsza z goniącej Holenderkę grupy. Uzyskała czas 4:10.53. - Skupiłam się na swoich odczuciach i zdecydowałam się na wolniejsze tempo. Zaufałam swoim nogom na końcówce i opłaciło się. Byliśmyw tym roku w Etiopii, trenowałam z Marcinem Lewandowskim. On jest w gazie, ja też i mamy dwa medale - cieszyła się podwójnie srebrna biegaczka z hali (rok temu w HMŚ w Sopocie, teraz w HME w Pradze - na różnych dystansach...).
W biegu na 1500 m w Pradze startowały jeszcze dwie Polki. Renata Pliś była ósma (4:16.96), a Katarzyna Broniatowska, brązowa medalistka sprzed 2 lat z Goteborga - czwarta (4:12.71). - Zawsze jest żal, gdy nie ma medalu, bo przeciez biega się po to, żeby stawać na podium. Cieszę się z medalu Angeli. Uratowała honor naszej reprezentacji na tym dystansie - mówiła Kasia.
Bez medalu ukończył finał 1500 metrów Artur Ostrowski. Tym razem nie wytrzymał tempa rywali i był 8. (3:44.98). W sprincie na 60 m Kamil Kryński i Remigiusz Olszewski odpadli w półfinałach (mieli wyniki - odpowiednio: 6.69 i 6.66). Znakomicie spisała sie natomiast 17-letnia Ewa Swoboda. Awansowała do finału dzięki czasowi (7.22 w półfinale), a w decydującym biegu była co prawda ostatnia, ale z nowym rekordem Europy juniorek (7.20 - to również drugi - ex aequo z Irena Szewińską i Darią Onyśko - wynik w historii polskiej lekkoatletyki). - Cieszę się, że w ogóle byłam w tym finale. Myślałam, że to już ostatni start, jakoś się dokulam do mety. No i dokulałam się z rekordem Europy! Ja w to nie wierzę! - krzyczała, będąc w euforii jeszcze kilkanaście minut po finale, który wygrała Holenderka Dafne Schippers (7.05).
W rywalizacji siedmioboistów Paweł Wiesiołek rozpoczął drugi dzień na trzecim miejscu, ale rywale mieli bardzo mocne płotki (Polak uzyskał tu czas 8.13) i nasz zawodnik spadł w klasyfikacji. Ogromnego pecha miał w skoku o tyczce, bo spadając na materac, uderzył broda w klatke piersiową. Nie mógł złapać oddechu i o dalszym skakaniu nie było mowy (skończył na 4.50). Kolejną decyzją, jaką podjął z trenerem Markiem rzepką było wycofanie się z biegu na 1000 m. Wiesiołek niej został więc sklasyfikowany. Szkoda, bo pewnie zdążał w kierunku złamania granicy 6000 punktów.
Tymczasem polscy czterystumetrowcy złamali granicę 3:03 w sztafecie 4x400 m. Przebiegli ten dystans w Pradze w 3:02.97. Poprawili więc halowy rekord Europy, ustanowiony w 1999 roku przez Haczka, Bociana, Rysiukiewicza i Maćkowiaka. Sek w tym, że trochę szybsi byli... Belgowie. Trójka braci Borlee i Julien Watrin uzyskali 3:02.87. Polacy pobiegli w składzie: Karol Zalewski (międzyczas 45.98 z bloków!), Rafał Omelko (45.48), Łukasz Krawczuk (45.64) i Jakub Krzewina (45.87). Zalewski wypracował ogromną przewagę. - Wykonałem zalecenia trenera. Cieszę się z medalu, na początku miałem lekki żal do dystansu 400 m, ale teraz moge już chyba powiedzieć, że się polubiliśmy... - mówił Karol. Omelko, brązowy medalista z biegu indywidualnego, utrzymał dużą przewagę biało-czerwonych nad Belgami. - Przez chwilę poczułem w nogach trudy biegów indywidualnych. Za wszelką cenę musiałem oddac pałeczką na pierwszym miejscu i to się udało - skomentował swój czwarty w tej imprezie bieg. Oddał pałeczkę Łukaszowi Krawczukowi, ale w pogoń za nim ruszył niesamowity Jonathan Borlee. - Czułem, że się zbliża, z każdym metrem. Ale starałem się i zostawiłem dużo serca na biezni. Nigdy w życiu nie biegłem czterech 400-setek w trzy dni. Następnym razem nie będę się tym tak stresował - zapowiedział Łukasz. Kiedy przekazywał pałeczkę Jakubowi Krzewinie przewaga Polaków nad Belgami nie była już tak duża. Krzewina, który ma problemy z plecami (w środę czeka go operacja) biegał na środkach przeciwbólowych, a za plecami miał jednego z najlepszych obecnie na świecie 400-metrowców, Kevina Borlee. Belg dogonił Polaka na ostatnim wirażu i wyprzedził na końcowych metrach. Zmierzono mu czas: 44.99! - Niestety, nie udało się. Nie jestem z siebie zadowolony, chciałoby się wygrać. Na rozgrzewce miałem łzy w oczach, walczyłem z bólem - zdradził ubiegłoroczny lider naszej sztafety.
Niesamowity Kevin Borlee wyprzedza kontuzjowanego Jakuba Krzewinę (fot. M. Biczyk)
Mniej szans na medal dawano naszym paniom w sztafecie 4x400 m, ale i one dały radę. Pobiegły w składzie: Joanna Linkiewicz (54.09), Małgorzata Hołub (52.38), Monika Szczęsna (53.58)i Justyna Święty (51.85). Wynik 3:31.90 dał im brąz. Wygrały Francuzki przed Brytyjkami. - Pierwszy raz pobiegłam na pierwszej zmianie i... zdobyłam pierwszy medal. Dałam z siebie wszystko. Zeszłam ostatnia, ale trzymałam się dość blisko rywalek, żeby był kontakt - powiedziała Linkiewicz. - Trochę się zestresowałam, ale doszłam do wniosku, że trzeba walczyć. Ruszyłam za Brytyjką, wdawałam się w niepotrzebne przepychanki. Za mało miałam miejsca i za mało czasu - dodała Hołub. - W głowie miałam tylko jedno: pobiec mocno, dac z siebie 100 procent. Biegałam dla dziewczyn, cieszę się, że nam się udało i że mamy medal - powiedziała debiutantka, Monika Szczęsna, a liderka naszej ekipy, Justyna Święty stwierdziła: - Przed biegiem mówiłam, że będę się starała wynagrodzić sobie w sztafecie słabszy start indywidualny. Od początku ruszyłam bardzo mocno, nie myślałam o tym, co się później stanie. Na szczęście mamy medal.
Polska zakończyła HME w Pradze z siedmioma medalami (1 złoty, 2 srebrne i 4 brązowe) na 7. miejscu w klasyfikacji medalowej i 4. w punktowej. Kolejne halowe ME odbędą się w 2017 roku w Belgradzie.