Marcin Lewandowski ósmy, a Lidia Chojecka siódma – to rezultaty naszych średniodystansowców osiągnięte w ostatnim dniu 12. mistrzostw świata w lekkiej atletyce.
Marcin Lewandowski ósmy, a Lidia Chojecka siódma – to rezultaty naszych średniodystansowców osiągnięte w ostatnim dniu 12. mistrzostw świata w lekkiej atletyce.
Lewandowski (Ósemka Police) awansował do finału po dyskwalifikacji Abubakera Kakiego (w półfinale Sudańczyk przewrócił się, powalając na bieżnię Holendra Brama Soma i Polaka). – Wiem, że niektórzy mogą powiedzieć, że dostałem się do decydującego biegu tylnymi drzwiami, ale w tym sezonie udowodniłem, że stać mnie na takie osiągnięcie. Zapewniam, że nie mam żadnej rodziny w komisji sędziowskiej i decyzja o włączeniu mnie do finału została podjęta po obiektywnym rozpatrzeniu sprawy… Półfinałowa kraksa nie była spowodowana przeze mnie – mówił. Decydującą rozgrywkę Polak rozpoczął mocno. – Spodziewałem się szybkiego biegu, schodziłem do bandy jako drugi, ale rywale nie mieli ochoty iść mocno. Trzeba więc było spokojnie czekać na swoją szansę, kontrolować bieg – opowiadał Lewandowski. Na ostatnich 200 metrach ambitnie finiszował, lecz sił starczyło tylko na ósmą lokatę. Rezultat 1:46.17. – Dałem z siebie wszystko i nie mam do siebie żadnych pretensji – powiedział Marcin. – Oczywiście ambicje miałem duże. Nawet na medal mistrzostw świata. Każdy kto jest w finale ma szansę walczyć o złoto. Wszystko zależy od ustawienia, od szczęścia. Nils Schumann nigdy nie wygrał żadnego poważnego mityngu, a został mistrzem olimpijskim. To jest biega bieganie turniejowe – trzy biegi z rzędu. Przed wejściem na stadion rozmawiałem z moim menedżerem Josem Hermesem. Powiedział mi: Marcin, wyjdź tam, walcz, rób co możesz, ale przede wszystkim się ucz. Ty masz biegać w Londynie 2012. Ja też tak myślę i zbieram doświadczenie. Podczas przyszłorocznych mistrzostw Europy na pewno będę jednym z faworytów. Jestem jeszcze młody, rozwijam się, biję rekordy życiowe. Postaram się wygrać w Barcelonie.
Marcin Lewandowski ramię w ramię z późniejszym brązowym medalistą MŚ - Yusufem Saadem Kamelem (fot. Adam Nurkiewicz)
W finale biegu na 1500 metrów mieliśmy jedną reprezentantkę (Sylwia Ejdys po półfinałowym potknięciu odpadła z rywalizacji). Lidia Chojecka (Warszawianka) to jedna z naszych najbardziej doświadczonych zawodniczek. Do Berlina przyjeżdżała na swoje czwarte mistrzostwa świata. Największy sukces – 5. miejsce – osiągnęła w 2001 roku w Edmonton. Jak się okazało, w stolicy Niemiec było niewiele gorzej. Bieg był spokojny, żadna z zawodniczek nie zamierzała rozrywać stawki. Polka trzymała się grupy. W pewnym momencie prowadząca Etiopka Gelete Burka dostała cios od Natalii Rodriguez i padła na bieżnię. Co prawda po chwili się podniosła, ale na metę wbiegła ostatnia. Hiszpanka zwyciężyła i cieszyła się, choć czuła, że to jeszcze nie koniec. Etiopczycy złożyli protest i Rodriguez została zdyskwalifikowana. Tym samym Polka, która też potknęła się 150 metrów przed metą, ale utrzymała się na nogach, awansowała z ósmej na siódmą pozycję (czas 4:07.17).
Po biegu Chojecką targały emocje dwojakiego rodzaju. Z jednej strony cieszyła się, że powalczyła w finale, z drugiej, wiedziała, ze mogła wypaść jeszcze lepiej. - Czułam, że mogłam pobiec szybciej. Może gdybym rozpoczęła finisz wcześniej, jakieś 200 metrów przed metą, udałoby się zająć wyższą lokatę. Okazało się, że końcówkę mam niezłą, ale to nie wystarczyło, by powalczyć na ostatnich metrach. Bieg ułożył się dobrze. Cały czas trzymałam się grupy. Oczywiście przed startem czułam stres, ale ja lubię tak startować. Tam, gdzie nie czuję stresu, biega mi się słabo. Przyjechałam tu z wynikiem z trzeciej dziesiątki. W sumie zrobiłam więc chyba dużo. Ale oczywiście czuję niedosyt. Ktoś, kto patrzy na to wszystko z boku pewnie nie dałby za mnie złamanego grosza. Jednak w finale takich imprez człowiek prezentuje się i mobilizuje inaczej niż w zwykłych mityngach. Jestem w szkoleniu, będę miała stypendium. Mogę się więc spokojnie przygotowywać do mistrzostw Europy. Wcześniej myślałam już, czy nie poszukać gdzieś pracy, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Ale teraz będę mogła spokojnie trenować. To bardzo ważne dla zawodników.
Do ścisłego finału nie awansowała nasza skoczkini w dal – Teresa Dobija (AZS Łódź). W pierwszej próbie niedzielnego konkursu Polka nie trafiła z rozbiegiem i spaliła skok. W drugiej uzyskała 6.58, co – jak się później okazało – było jej najlepszym osiągnięciem i dało dziesiątą lokatę. W trzecie kolejce Dobija skoczyła 6.51. – Byłam dobrze przygotowana, ale w tak wielkiej imprezie bardzo ważną rolę odgrywa też psychika – powiedziała Teresa. Zawody wygrała Amerykanka Brittney Reese z najlepszym tegorocznym wynikiem (7.10 m).
Rafał Bała