To był jej czwarty start w Halowych Mistrzostwach Europy i trzeci medal (po srebrze 2005 i brązie 2007 przyszedł czas na złoto). Anna Rogowska nie tylko pokonała wszystkie rywali, ale ustanowiła jeszcze absolutny rekord Polski – 4.85. To trzeci wynik w historii żeńskiej tyczki w hali (po Isinbajewej i Stuczynski-Suhr).
To był jej czwarty start w Halowych Mistrzostwach Europy i trzeci medal (po srebrze 2005 i brązie 2007 przyszedł czas na złoto). Anna Rogowska nie tylko pokonała wszystkie rywali, ale ustanowiła jeszcze absolutny rekord Polski – 4.85. To trzeci wynik w historii żeńskiej tyczki w hali (po Isinbajewej i Stuczynski-Suhr).
- To Twoje drugie złoto w karierze, po pamiętnym mistrzostwie świata Berlinie. Znakomity konkurs i znakomity wynik.
- Bardzo ważne było dla mnie to, żeby w tych mistrzostwach osiągnąć znakomity wynik. Ostatnie treningi wskazywały na wysoką formę, chciałam więc wykorzystać tę szansę. Byłam zdeterminowana, czułam ogromną mobilizację. Silke Spiegelburg walczyla do końca i cieszę się, że na tych naprawdę poważnych wysokościach nie byłam sama. 4.85 to mój rekord życiowy, a jednocześnie rekord Polski. Chciałam ten sezon halowy zakończyć taką wisienką na torcie i udało się! Zaczęłam dość nisko – od 4.35, bo nie było dziś moich początkowych wysokości, czyli 4.40-45. Chciałam spokojnie, rozgrzewkowo wejść do konkursu. Dostosowałam to też do tyczek, które przywiozłam do Paryża. Wszystko dokładnie przemyślałam i plan się powiódł. Jestem niezmiernie szczęśliwa. Włożyłam w przygotowania do tego sezonu dużo pracy.
fot. Marek Biczyk
- Wygrałaś w wielkim stylu. Tylko na początku były drobne problemy, 4.60 najpierw strąciłaś.
- Zdarza się każdemu. Oczywiście chciałabym zawsze skakać wszystko w pierwszych próbach, ale każda skocznia jest inna i za każdym razem trzeba się do niej dostosować. Na szczęście 4.60 pokonałam w drugiej próbie, a później było już znacznie lepiej. To bardzo ważny start. Na 4.91 bylam już ogromnie zmęczona, chociaż chciałam wykorzystać okazję i oddać jak najlepsze skoki. Żeby w przyszłości czuć się pewniej na takich wysokościach. To moje wielkie marzenie – skakać 4.90 i wyżej.
- Czy w Daegu i w Londynie będziesz skakała na tych tyczkach, na których zdobyłaś złoto w Paryżu?
- Tego jeszcze nie wiem. Toczą się rozmowy na ten temat, może wydłużę tyczki i będę je wyżej chwytać. Na razie ich długość wynosi 4 metry i 55 centymetrów. Ale na szczegóły i ostateczne decyzje przyjdzie czas przed sezonem letnim. Przede mną teraz dwa tygodnie spokoju, a później wyjazd na zgrupowanie.
- Gdyby w Paryżu startowały Isinbajewa i Fieofanowa może przycisnęłyby Cię bardziej i skoczyłabyś 4.91...
- Na pewno zabrakło w tym konkursie tych dwóch zawodniczek. Jak już wspominałam, 4.91 to było już naprawdę wysoko. Cieszę się, że trzy razy powalczyłam na tej wysokości, mimo dużego zmęczenia.
fot. Marek Biczyk
- Na razie skoczyłaś 4.85, czyli wyrównałaś rekord życiowy... Twojego męża, Jacka Torlińskiego.
- To prawda. Na razie mamy taki rekord naszej rodziny. Niestety, nadal zajmuję drugie miejsce, bo Jacek skoczył tyle znacznie wcześniej niż ja... Muszę wszystko odłożyć w czasie. Postaram się pobić ten rekord latam. Planuję skakać coraz wyżej.
Rozmawiał Rafał Bała
Jacek Torliński, trener i mąż Anny Rogowskiej:
Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Ania jest bardzo dobrze przygotowana. Wskazywały na to ostatnie treningi. Nawet gdyby startowała tu Isinbajewa czy Fieofanowa, w takiej formie można było je dziś pokonać. Wyrównała przecież najlepszy rtegoroczny wynik w Europie i skoczyła zaledwie centymetr niżej niż najlepszy światowy rezultat 2011. Gdyby byla tu jeszcze jedna zawodniczka, która cisnęlaby tutaj Anię na 4.91, to pewnie udałoby się skoczyć nawet tyle. Bardzo się cieszę i chciałbym, żeby Ania skakała dużo wyżej niż ja kiedyś. Taki jest plan, by z roku na rok poprawiała życiówkę i żeby jak najszybciej zbliżyła się do granicy pięciu metrów. To nasze największe sportowe marzenie.
Po eliminacjach było trochę zamieszania, bo jeden z sędziów był przekonany, że nie wolno naklejać na tyczkę plastrów, na których później Ania opiera dłoń. To trochę wyprowadziło ją z równowagi podczas eliminacji. Skacze tak przecież m.in. Steven Hooker i nie miał problemów. Ania używała takich plastrów m.in. na letnich i zimowych mistrzostwach świata. Nikt do tej pory tego nie kwestionował. Na szczęście udało się, przede wszystkim dzięki interwencji szefostwa PZLA, prezesa Skuchy i dyrektora Haczka, przekonać sędziów o naszej racji i w finale nie było już problemów. Ale decyzja o dopuszczeniu tych plastrów na tyczkach Ani zapadła dziś o godz. 11. Szczerze mówiąc, Ania jest w takiej formie, że nawet gdyby nie mogła używać plastrów, pewnie skoczyłaby tyle samo. Ale dla jej wewnętrznego spokoju dobrze, że stało się tak jak się stało.