Menu
1 / 0
Aktualności /

HMŚ 2014: Strzałkowski jak pocisk, Majewski jak feniks

HMŚ 2014: Strzałkowski jak pocisk, Majewski jak feniks

23-letni Adrian Strzałkowski zadziwił wszystkich, wyrównując halowy rekord Polski w skoku w dal. Tomasz Majewski, choć nie zdobył medalu, swoją waleczną postawą znów zyskał szacunek kibiców.

23-letni Adrian Strzałkowski zadziwił wszystkich, wyrównując halowy rekord Polski w skoku w dal. Tomasz Majewski, choć nie zdobył medalu, swoją waleczną postawą znów zyskał szacunek kibiców.



To był wspaniały spektakl, w którym główne role odgrywali co prawda dwaj aktorzy – David Storl i Ryan Whiting, ale postacie drugoplanowe również zasłużyły na Oscara. Zgodnie ze scenariuszem, nakreślonym wcześniej przez wielu ekspertów, Niemiec i Amerykanin byli poza zasięgiem pozostałych kulomiotów. Kibice zgromadzeni w Ergo Arenie oczywiście wierzyli w wybuch formy Tomka Majewskiego, ale podstaw do hurraoptymizmu nie było. Obecny sezon halowy oczywiście był dla naszego mistrza ważny, jednak trudno spodziewać się rekordowych wyników, biorąc po uwagę problemy zdrowotne, z jakimi zmagał się od półtora roku. Jego dotychczasowy najlepszy wynik sezonu halowego to 20.70 (w eliminacjach miał 20.60). Ale Tomek to przecież doświadczony zawodnik, który pierwszy seniorski sukces (choć jeszcze nie medal, ale 4. miejsce) odniósł 10 lat temu – w HMŚ 2004 w Budapeszcie. – Ostatnio obejrzałem sobie tamten konkurs i doszedłem do wniosku, że wtedy pchałem lepiej niż teraz – mówił dziś w Sopocie, słynący z autokrytycyzmu Majewski. Ale sopocki konkurs też był w jego wykonaniu dobry. W każdym z sześciu pchnięć miał wynik lepszy od 20.70 (20.76, 20.92, 20.83, 21.04, 20.80, 20.77). Z tym że Storl już w drugiej próbie „wywalił” 21.79, a Whiting w czwartej 22.05. Tomek ścigła się więc z Bułgarem Georgim Iwanowem (21.02) i z Nowozelandczykiem Tomasem Walshem. – On już podczas rozgrzewki pchał daleko, wiedziałem, że będzie groźny jeśli tylko trafi pchnięcie. No i trafił – opowiada Tomek. Walsh w szóstej próbie uzyskał 21.26, to halowy rekord Australii i Oceanii, który dał mu w Sopocie brąz. – Szkoda, że nie zdobyłem medalu, ale przynajmniej kibice mogli obejrzeć znakomity konkurs – pocieszał się w piątkowy wieczór Majewski. Z trybun kibicowali mu m.in. żona Ania i syn Mikołaj. – Dziękuję zarówno im jak i wszystkim kibicom – zakończył nasz kulomiot.

Emocje były nie tylko w kole do pchnięcia kulą, ale i – a może przede wszystkim – na bieżni. W półfinałach na 400 m wystartowała dwójka Polaków. Justyna Święty pobiegła w dziwnej serii i tego biegu nie zapomni z pewnością dok końca życia. W końcówce tuż przed nią przewróciła się Czeszka Rosolova, a Justyna korzystając zamieszania ukończyła rywalizację na drugiej pozycji i awansowała do finału. – Jestem niesamowicie szczęśliwa, nie marzyłam nawet o finale – przyznała wzruszona. – W takich biegach wiele się może wydarzyć, tu mieliśmy tego przykład. Zapewniam, że w finale dam z siebie wszystko, choć oczywiście jestem zmęczona – powiedziała (cały wywiad z Justyną Święty na: http://www.youtube.com/watch?v=T6UXWelwJjo&list=UUT0ohBtJquo85vaWRsZr0zw).

W męskim finale czterystumetrowców zabraknie Rafała Omelki. Miał trudną serię, a na dodatek został zablokowany przy zejściu z wirażu, musiał zwolnić i trudno było mu się ponownie rozpędzić. Zajął 5. miejsce w swojej serii z czasem 46.94. – Dostałem drugi tor, ciężko mi się biegło szczególnie na początku. Zawodnicy z przodu zahamowali, z tyłu wpadł na mnie Jamajczyk, zahaczyłem gdzieś kolcami i tak to się potoczyło. Czuję duży niedosyt, będzie dodatkowa mobilizacja na sztafetę – powiedział.

Zmobilizowani są też sprinterzy – Dariusz Kuć i Remigiusz Olszewski. Obaj awansowali do sobotnich półfinałów na 60 m. Kuć z piątym czasem eliminacji i rekordem życiowym – 6.58 (dobra reakcja startowa – 0,137), Olszewski dzięki czasowi 6.69, lepszemu od kilku rywali przy analizie tysięcznych części sekundy. Nie powiodło się Łukaszowi Parszczyńskiemu. Świeżo upieczony rekordzista Polski w hali na 3000 m, właśnie na tym dystansie w swojej serii eliminacyjnej był dopiero 9-ty (7:52.91). Odpadły też startujące na 1500 m Danuta Urbanik i Katarzyna Broniatowska. – Chyba nie trafiłem z przygotowaniami Kasi. Postawiliśmy na szybkość, a zabrakło wytrzymałości. No cóż, to nauka na przyszłość – przyznał trener Zbigniew Król. Ze swojego występu mogła być zadowolona płotkarka Urszula Bhebhe, która co prawda w eliminacjach odpadła, ale wynikiem 8.17 ustanowiła rekord życiowy. – To moja pierwsza tak duża impreza, teraz na pewno będę miała jeszcze większą motywację do trenowania – podkreślała podopieczna trenera Edwarda Bugały. Smutną minę miała pięcioboistka Karolina Tymińska. To była dla niej kolejna szansa, by wreszcie stanąć na podium dużej imprezy. Ale kilka konkurencji wypadło jej w piątek poniżej oczekiwań. Dobrze skoczyła właściwie tylko wzwyż (1.75, blisko 1.78). Słabsze płotki, kula, w dal i 800 m, na którym brakowało jej sił, sprawiły, że z wynikiem 4557 pkt zajęła ostatnie, 8. miejsce.

Bohaterem sobotniego wieczoru w Ergo Arenie – obok Ryana Whitinga – była nasz skoczek w dal, Adrian Strzałkowski. Już w pierwszej próbie idealnie trafił w belkę i pofrunął na odległość 8.18! To oznaczało wyrównanie halowego rekordu Polski Marcina Starzaka z 2009 roku (wtedy Starzak zdobył tym wynikiem brąz HME). – Bardzo pasuje mi ten rozbieg, trenowałem tu sporo i to mi pomogło. Ale najważniejsze było to, że nie popełniłem w tym skoku dużych błędów. Jestem dobrze przygotowany, liczę na powtórkę w finale, choć przyznam, że wynik 8.18 wziąłbym w ciemno… mówił podopieczny trenera Leszka Lipińskiego, wyraźnie speszony i zszokowany tym, co zrobił. Finał skoku w dal – w sobotę popołudniu, a przed południem m.in. kwalifikacje trójskoku z Karolem Hoffmannem, skoku w dal pań z Teresą Dobiją, 60-tka kobiet z Martą Jeschke i Anną Kiełbasińską, płotki z Dominikiem Bochenkiem i biegi eliminacyjne sztafet.

Zapraszamy do Ergo Areny i przed telewizory!

Powrót do listy

Więcej